Każda zmiana cen gazu wpływa na gospodarkę

Każda zmiana cen gazu wpływa na gospodarkę

[30.01.2012] Znaczące odchodzenie od rynkowych – jeżeli w przypadku gazu ziemnego transportowanego rurociągami do wielu państw Europy Środkowej i Wschodniej możemy mówić w ogóle o rynku jako takich – mechanizmów ustanawiania cen za gaz ziemny, na przekór pojawiającym się niektórym opiniom, nie jest dla odbiorcy korzystne w długim okresie czasu. Dlaczego?

Dlatego, że zakłóca to prawidłową, rynkową alokację dóbr w gospodarce w tzw. średnim i długim okresie. Możliwość odbioru, uzyskiwania odpowiednio tańszego gazu ziemnego powodowała będzie, że tam gdzie przy funkcjonowaniu normalnych mechanizmów rynkowych gaz nie miałby zastosowania, gdzie używane byłyby inne nośniki energii, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawi się na niego popyt.

Bolesne pieszczoty

Aby mieć możliwość odbioru tańszego gazu, należy mieć albo własne zasoby tego surowca; albo być krajem tranzytowym, który będzie mógł uzyskiwać rabat, w zamian za możliwość tranzytu surowca przez swoje terytorium, albo być krajem mającym do zaoferowania dostawcy gazu jakieś aktywa lub korzyści, na których dostawcy zależy lub też być dużym jego odbiorcą, który ma odpowiednio zdywersyfikowany portfel dostaw z różnych źródeł. Oczywiście możliwe są też różnego rodzaju kombinacje czterech wyżej wymienionych warunków. Na przykładzie Białorusi i Ukrainy można prześledzić jak niskie ceny gazu ziemnego "rozpieszczały" tamtejsze gospodarki i jakie opłakane skutki w dłuższym okresie czasu przyniosły one tym państwom.

Za 50 dolarów

Konsumpcja gazu przez Białoruś – wtedy jeszcze Socjalistyczną Republikę Radziecką, wchodzącą w skład ZSRR – w 1990 r. wynosiła 13,4 mld m3 (Polska w 2010 r. skonsumowała 14,4 mld m3), aby w połowie lat 90. spaść do 11,9 mld m3, a następnie rosnąć do obecnych 20 mld m3 gazu rocznie.

Prawie cała energia elektryczna na Białorusi produkowana jest z gazu ziemnego, a udział tego surowca w zużyciu energii pierwotnej (czyli całej energii – elektrycznej, cieplnej, zawartej w paliwach trakcyjnych itd.) Białorusi wynosił w 1990 r. – 43 proc., w 2003 około 60 proc., a w 2008 ponad 70 proc. W 2001 r., kiedy Polska płaciła za 1000 m3 gazu ca. – 100 dol. cena gazu importowanego z Rosji dla Mińska wynosiła 50 dol. Niska cena gazu ziemnego spowodowała całkowity brak zainteresowania władz naszego wschodniego sąsiada budową infrastruktury, zapewniającej dostawy gazu od innych niż Rosja dostawców, a także brak zainteresowania wykorzystywaniem innych niż gaz nośników energii.

Zainteresowanie używaniem węgla do produkcji energii elektrycznej, przy tak niskich cenach gazu, było praktycznie zerowe. Dzięki niskim, na swój sposób dotowanym przez Rosję, cenom gazu ziemnego Białorusini rozwinęli w swoim kraju m.in. produkcję nawozów azotowych, jednakże warunkiem dalszej opłacalności tej produkcji jest pozostawanie cen gazu na relatywnie (w stosunku do innych producentów nawozów) niskich poziomach. Dzięki niskim cenom surowców uzyskiwanych z Rosji białoruska gospodarka w latach 1994-2006 całkiem nieźle dawała sobie radę.

Każda zmiana cen gazu wpływa na gospodarkę

Podwyżki cen gazu dostarczanego Białorusi, jakie miały miejsce w latach 2006-2010 (1 stycznia 2006 r. cena 1000 m3 gazu dla Białorusi wynosiła 45 dol., a dla Polski ca. 230 dol.), nie tylko uderzały i uderzają w przemysł chemiczny, rafineryjnym czy metalurgiczny, ale także w ogromnym zakresie w ceny energii elektrycznej, a poprzez to w całą gospodarkę.

W elektrowniach oraz elektrociepłowniach gazowych – 70-80 proc. ceny produkcji energii elektrycznej stanowi koszt nośnika energii (jest to dokładne przeciwieństwo elektrowni atomowych, gdzie cena nośnika wynosi 5-10 proc.), tak więc każda zmiana ceny gazu ziemnego jest w znaczącym stopniu transmitowana na cenę energii elektrycznej, a tym samym na całą gospodarkę. Wzrost cen gazu ziemnego, a co za tym idzie energii elektrycznej, spowodował utratę konkurencyjności białoruskich produktów na rynkach zewnętrznych lub/i spadek zysków z ich sprzedaży. Przyczynił się on także do spadku siły nabywczej ludności Białorusi, co miało przełożenie na popyt wewnętrzny i produkcję na potrzeby zaspokojenia tego popytu.

Nadszedł czas egzekucji Białorusi

W celu utrzymania konkurencyjności gospodarki, poprzez zapewnienie niskich cen gazu i ropy naftowej, władze Białorusi musiały zdecydować się na kolejne ustępstwa na rzecz dostawcy gazu. Na pierwszy ogień poszła spółka Biełtransgaz zarządzająca białoruską siecią gazociągów, w której przez kilka lat Gazprom systematycznie kupował kolejne transze akcji i obecnie posiada ich 50 proc. Chcąc utrzymać poparcie na minimalnym poziomie, który nie grozi wybuchem społecznym, prezydent Łukaszenka musiał zacząć zaciągać coraz większe kredyty poza granicami Białoruskiej Republiki.

Jednakże było to tylko odłożenie egzekucji, która właśnie teraz dzieje się na naszych oczach. Chcąc mieć środki na bieżące funkcjonowanie państwa, białoruski satrapa musi sprzedawać swojemu dostawcy gazu, to czym będzie ów dostawca zainteresowany, po cenie po której zechce zapłacić, a chodzić będzie przede wszystkim o zakłady przemysłu rafineryjnego, chemicznego, gazociągi, ropociągi, elektrownie oraz elektrociepłownie, a także banki. Po sprzedaniu tych aktywów wszystkie kluczowe z punktu widzenia funkcjonowania państwa przedsiębiorstwa, będą w rękach Rosjan i to od nich będzie tym samym zależało – kto zostanie następnym prezydentem w Mińsku.

Taka będzie cena taniego gazu w przypadku "Białej Rusi". W tym momencie ktoś może powiedzieć, że Białorusini mogli wziąć tańszy gaz i użyć go do produkcji różnych dóbr, które by sprzedali, a za uzyskane pieniądze, dokonywać reformy swojej gospodarki. Mogli, tylko ten nieszczęsny Łukaszenka im przeszkodził. Teoretycznie tak mogliby zrobić, ale w praktyce niezmiernie rzadko zdarzały i zdarzają się takie przypadki, ponieważ łatwy pieniądz rozpieszcza i zastawia wnyki na tych, którzy nie potrafią mu się oprzeć.

Ukraiński trójząb przygwożdżony

Bliźniaczym przykładem utrzymywania niskich cen gazu i konsekwencji jakie z tego faktu płyną, jest Ukraina, która jeszcze w 2007 r. (ostatni rok przed kryzysem) konsumowała 70 mld m3 gazu ziemnego, w tym prawie 50 mld m3 stanowił gaz importowany. Dziesięć lat wcześniej Ukraina konsumowała – z dzisiejszej perspektywy – ogromne ilości gazu ziemnego, wynoszące 124 mld m3. W 1998 r. konsumpcja wyniosła "tylko" 66 mld m3 i następnie utrzymywała się w okolicach 70 mld m3 gazu przez następne 10 lat. W 2010 r. na skutek kryzysu konsumpcja spadła do 52 mld m3 gazu.

W przypadku Ukrainy, podobnie jak w przypadku Białorusi, brak było bodźców do zapewnienia sobie alternatywnych dostaw gazu pomimo faktu, że państwo to położone jest znacząco bliżej niż Polska od państw eksporterów gazu ziemnego w postaci skroplonej (LNG), takich jak: Egipt, Arabia Saudyjska czy Katar. Przez wiele lat Ukraina otrzymywała gaz ziemny, jako zapłatę za tranzyt gazu ziemnego poprzez swoje terytorium do państw Europy Środkowej i Zachodniej. Wymieniała w ramach umów barterowych swoje produkty z Rosją, czy Turkmenistanem (to tam powstał pierwszy program "gaz za żywność", który później rozwijał Aleksander Gudzowaty i jego spółka Bartimpex w Polsce), a także kupowała gaz ziemny po preferencyjnych cenach.

Płacili drożej niż Niemcy

Gazowy kryzys ukraińsko-rosyjski ze stycznia 2006 r. spowodowany był właśnie sporem o cenę – Rosjanie zażądali wzrostu ceny z 50 do 250 dol., czyli mniej więcej ceny, jaka w tym czasie obowiązywała w Niemczech, co przy tak dużej konsumpcji gazu oraz strukturze jego wykorzystania w ukraińskiej gospodarce, oznaczałoby wejście w głęboki kryzys ekonomiczny na skutek, m.in. utraty konkurencyjności ukraińskich produktów oraz spadku siły nabywczej ludności Ukrainy. "Krakowskim targiem" ustalono dwie ceny gazu – jedną na gaz od Gazpromu, a drugą na gaz z Turkmenistanu.

Ustalono także, że ceny gazu w ciągu kilku lat staną się "cenami światowymi". Od tego momentu cena gazu dla Ukrainy systematycznie zaczęła rosnąć. Nie trzeba było wielkiego analityka o strategicznym umyśle, aby przewidzieć albo kolejny kryzys gazowy, albo poważny kryzys ukraińskiej gospodarki. Nastąpiło i jedno i drugie. Pierwsze nastąpiło w styczniu 2009 r., zaś drugie w 2008 r. i trwa do dziś.

Monopol dostawcy na rynku gazowym spowodował, że na początku 2010 r. Ukraina płaciła wyższe ceny Gazpromowi za gaz ziemny niż Niemcy, pomimo, że:

1. Ukraina znajduje się, co najmniej 1200 km bliżej źródeł (złóż) gazu niż Niemcy;
2. Ukraina kupuje więcej gazu niż Niemcy;
3. Ukraina jako państwo jest głównym węzłem przesyłowym gazu sprzedawanego przez Gazprom państwom europejskim.
Jedynym ekonomicznym wytłumaczeniem tej sytuacji, jest brak możliwości dokonywania zakupów u alternatywnego dostawcy gazu ziemnego. To jest z kolei skutkiem niskich cen gazu w latach poprzednich, a co za tym idzie brakiem zainteresowania różnicowaniem źródeł dostaw.

Lekcje dla Polski

Na przekór twierdzeniom niemałej części analityków, polityków i dziennikarzy nie powinno państwu polskiemu zależeć na otrzymywaniu oraz utrzymywaniu taniego gazu: czy to z importu, czy ze złóż niekonwencjonalnych. (Nie piszę tu o gazie tańszym "w pewnym rynkowym zakresie", czyli powiedzmy 10-15 proc., tylko tańszym w znacząco większym stopniu, tak jak miało to miejsce w opisanych przypadkach.) Taka pokusa będzie się rodziła – a może już się rodzi – w związku z perspektywami eksploatacji gazu ziemnego ze struktur niekonwencjonalnych. Po pierwsze – cena tego gazu powinna być zbliżona do rynkowej, oczywiście w jakimś zakresie niższa, ale w zasadniczy sposób nie odbiegający od cen rynkowych.

Po drugie – Polska powinna mieć możliwość odbierania gazu ziemnego z różnych źródeł (co niekoniecznie oznacza odbiór gazu z różnych kierunków, bo kierunek może być inny, ale gaz będzie pochodził z tego samego źródła), co zapewniało będzie konkurencję, a konkurencja zapewniała będzie – co do zasady – prawidłową alokację dóbr w gospodarce i brak takich wstrząsów, a także szoków cenowych, jakie obecnie są udziałem opisanych wyżej Białorusi i Ukrainy.

Po trzecie – w przestawianiu polskiej elektroenergetyki i ciepłownictwa na gaz ziemny powinniśmy być możliwie ostrożni, gdyż po podjęciu pewnych decyzji oraz dokonaniu pewnych inwestycji ciężko jest się z nich wycofać, a skutki widoczne są przez wiele lat (vide: elektroenergetyka Białorusi). Pomimo dobrych perspektyw związanych z wydobyciem gazu łupkowego w Polsce i rosnącej presji ze strony entuzjastów pakietu klimatyczno-energetycznego i przyjętej w 2010 r. dyrektywy UE o emisjach przemysłowych, umiar i ostrożność będzie wskazana.

Aleksander Zawisza
Autor jest niezależnym ekspertem ds. bezpieczeństwa energetycznego i współpracownikiem Instytutu Jagiellońskiego

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: