"W Polsce nie ma dla nas miejsca"…

„W Polsce nie ma dla nas miejsca”…

[30.04.2010] Kilka milionów Polaków woli w czasie kryzysu zostać za granicą, niż wrócić do kraju, gdzie, jak twierdzą rządzący, recesji przecież nie ma.

Jaki wpływ na polską gospodarkę ma emigracja i jak wyjazdy młodych kadr za granicę przełożą się na sytuację ekonomiczną tych, którzy zdecydowali się zostać w Polsce? O tym, że dane statystyczne dotyczące polskie emigracji ostatnich lat są zaniżone, mówią otwarcie nawet ci, którzy wyjechali. Szacują oni, że przynajmniej na wyspach brytyjskich liczba Polsków jest dwa razy wyższa, niż przedstawiają to oficjalne dane i sięga nawet 1 mln osób. Jednocześnie przyznają oni, że wraz z rozpoczęciem kryzysu wielu rodaków zaczęło wyjeżdżać. Nie wracali jednak do kraju, lecz zmieniali państwo, szukając lepszej pracy.- W Anglii nie ma baru, pubu czy nawet sklepu, gdzie nie pracowałby Polak.

To jak tu wierzyć oficjalnym statystykom mówiącym o tym, że jest nas w Wielkiej Brytanii nieco ponad pół miliona – pyta retorycznie Robert Zakrzewski z Reading pod Londynem. Według danych GUS na koniec 2008 r. na emigracji przebywało w sumie 2,21 mln Polaków, z czego 650 tys. właśnie w Zjednoczonym Królestwie. Premier Donald Tusk podczas kampanii wyborczej w 2007 r. optymistycznie zapowiadał powroty Polaków z emigracji. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.

Cudu gospodarczego nie ma, a od początku kryzysu gospodarczego do kraju wróciło zaledwie kilkadziesiąt tysięcy Polaków. W 2008 r. było to 60 tys. osób, z czego z Wielkiej Brytanii 40 tys. Duża część ponownie zresztą wyjechała. Statystyczną skalę polskiej emigracji burzy tzw. emigracja ukryta, która umyka wszelkim instytucjom, od lat próbującym oszacować liczbę Polaków opuszczających kraj w poszukiwaniu pracy. Mowa tu o osobach, które emigrują, ale nie wymeldowują się z miejsca zamieszkania i w oficjalnych zestawieniach widnieją jako osoby przebywające na terenie Polski, czasem nawet korzystające ze świadczeń ZUS i pomocy społecznej.

Fala emigracji nie słabnie

Tymczasem, jak się okazuje, aż 1/5 Polaków pracowała w ostatnich latach za granicą – wynika z danych OBOP. Liczba wyjazdów nadal zaś nie maleje. Z prognoz Eurostatu na 2009 r. wynikało, że we Włoszech osiedlić się mogło w ubiegłym roku nawet ponad 380 tys. Polaków, w Wielkiej Brytanii ponad 180 tys., a w Hiszpanii, Francji, Szwecji i Belgii od 55 do ok. 80 tys. osób (w każdym z państw). – Nie odnotowujemy fali powrotów – mówi prof. Krystyna Iglicka z Centrum Stosunków Międzynarodowych.

– Recesja nie sprzyja mobilności. Imigranci próbują przetrwać tam, gdzie trafili przed kryzysem.- Do czego mamy wracać – dziwi się Krzysztof Najdrowski spod Lublina (od 3 lat w Dublinie). – W Polsce nie ma dla nas miejsca. Nikt nie stwarza warunków do tego, by młodzi mogli wrócić, pracować i normalnie żyć, o rozwoju osobistym już nie wspomnę. W kraju mówi się ciągle o tym, że jesteśmy na zmywaku, pielęgnujemy emerytów albo malujemy ściany. Zapomina się o tych, którzy przyjechali tu i założyli własne firmy, zaczęli prowadzić interesy, zarabiać pieniądze i zatrudniać ludzi. O takich się nie mówi, a tych jest większość.

Emigracja daje poczucie bezpieczeństwa

Choć pierwszy boom emigracyjny już minął, to w przyszłości fala wyjazdów nie osłabnie. 12 proc. Polaków, choć za granicą nigdy nie pracowało, bardzo poważnie rozważa taką możliwość – wynika z danych opublikowanych w marcu. Możliwość podjęcia w przyszłości pracy poza Polską rozważa: 33 proc. 15-19-latków, 25 proc. 20-29-latków, 32 proc. uczniów i studentów oraz 19 proc. robotników. Dość często badani nie mają też oporów, by podjąć za granicą pracę niezgodną ze swoimi kwalifikacjami – 12 proc. zdecydowanie, a 32 proc. raczej zgodziłoby się na taką pracę – podaje TNS OBOP.

– Powód jest prosty. Lepiej mieszkać za granicą i mieć poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego, pracując nawet poniżej swoich kwalifikacji, a spokojnie przygotowując się językowo do rozpoczęcia pracy w swoim zawodzie, niż brać udział w wyścigu szczurów, nie znając dnia ani godziny w Polsce i to za głodowe pieniądze – wyjaśnia Marta, doradca kredytowy Barclays Banku w Wielkiej Brytanii. – Ten komfort, jaki daje ciężka, ale stabilna praca tutaj, jest cenniejszy niż notoryczny lęk przed utratą pracy z powodów pozamerytorycznych w kraju. To absurdalne, ale prawdziwe. Takie warunki mają dziś w Polsce młodzi ludzie. Wielu nie chce wyjeżdżać, ale wybiera mniejsze zło – życie na obczyźnie, ale za to z poczuciem bezpieczeństwa.

Z danych TNS OBOP wynika, że 71 proc. ankietowanych Polaków uważa, że wyjazd do pracy za granicę to "raczej przykra konieczność", a już dziś doświadczenie w niej ma za sobą 26 proc. mężczyzn, 40 proc. osób w wieku 30 i 40 lat i co najważniejsze 1/3 osób z wykształceniem wyższym (28 proc. – w całym polskim społeczeństwie takim wykształceniem może się pochwalić 14,7 proc. populacji).

Właśnie ta ostatnia grupa to zdaniem wielu specjalistów największa strata dla polskiej gospodarki. Opublikowany w ubiegłym roku raport Komisji Europejskiej dotyczący migracji w Europie informował, że pracy za granicą szukają przede wszystkim młodzi Polacy, lepiej wyedukowani niż ogół społeczeństwa. Połowa z nich miała mniej niż 29 lat. – Wskazuje to na pojawienie się zjawiska drenażu mózgów – ocenili eksperci w raporcie Komisji.

Wyjeżdżają wysoko wykwalifikowani specjaliści

Już w 2007 r. dane zawarte w "Roczniku statystycznym GUS" alarmowały, że liczba wyjeżdżających magistrów i osób z wyższym wykształceniem od początku lat 90. wzrosła aż trzykrotnie. Życie na emigracji wybrało 15 proc. młodych architektów oraz bliżej nieoszacowana liczba informatyków, którzy stanowią łakomy kąsek specjalistyczny dla zachodnich koncernów.Na pierwsze efekty odpływu wykształconych specjalistów długo czekać nie trzeba było i dotknęły one niemal wszystkich sektorów gospodarki.

Aż 78 proc. pracodawców uważa dziś, że w ciągu najbliższej dekady duże kłopoty w poszukiwaniu fachowej kadry sprawi im odpływ najlepszych pracowników do innych krajów – wynika z badań Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzonych w ramach projektu finansowanego przez UE. Już w połowie ubiegłego roku samorząd lekarski informował, że w Polsce zaczyna brakować pediatrów, chirurgów i patomorfologów. Z Polski wyemigrowały tysiące lekarzy i pielęgniarek. Od momentu wejścia Polski do UE, w ciągu dwóch lat, czyli do 2006 r. 5 proc. personelu medycznego w Polsce wystąpiło o zaświadczenie do izby lekarskiej uprawniające do pracy za granicą.

Najpopularniejszymi kierunkami medycznej emigracji stały się Niemcy i Wielka Brytania. Hiszpanie i Szwedzi finansują polskim lekarzom kursy językowe i pomagają sprowadzić rodziny. W Anglii zaś lekarze i pielęgniarki posiadają tak wysokie uposażenie, że są w stanie płacić najwyższe podatki. – Należy pamiętać, że dla państwa polskiego koszt wykształcenia i przygotowania do wykonywania zawodu jednego lekarza to około 1 mln zł – mówi urzędnik z Ministerstwa Zdrowia.

– Z naszych danych wynika, że do tej pory z Polski wyjechało ponad 6 tys. pielęgniarek. Efekt? W Polsce na tysiąc mieszkańców przypada tylko pięć pielęgniarek. Według norm Światowej Organizacji Zdrowia powinno być dwa razy więcej. Jednak nie tylko w służbie zdrowia daje się odczuć emigracja Polek. Podobnie jest z zawodem nauczyciela. Środowisko pedagodów (na 1000 nauczycieli 900 to kobiety) także zaczęło w ostatnich latach odczuwać braki kadrowe.

– Ja bardziej od drenażu specjalistów boję się kuszenia studentów, a nawet licealistów. To już się dzieje i będzie narastać – powiedział niedawno w rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Andrzej Jajszczyk z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (kilku jego najlepszych wychowanków już pracuje za granicą). Co ciekawe z badań wynika też, że mimo rosnącego bezrobocia niemal 37 proc. firm miało w ciągu ostatnich dwóch lat kłopoty z rekrutacją pracowników. Najgorzej było w usługach i handlu, gdzie takie trudności miało 46 proc. spółek, w tym niemal 70 proc. zajmujących się hotelarstwem i gastronomią, czyli w branżach, które w Europie Zachodniej najchętniej obsadzane są polskimi pracownikami.

Polacy wspierają zagraniczną gospodarkę

Największe korzyści polska emigracja przyniosła Wyspom Brytyjskim i Irlandii. Nic więc dziwnego, że ogromna większość Polaków (87 proc.) uważa, iż po otwarciu granic najwięcej z pracy naszej za granicą zyskały właśnie kraje do których emigrujemy, a nie Polska. W Wielkiej Brytanii powszechna jest m.in. opinia, że dzięki imigrantom z nad Wisły Koronie udało się utrzymać poziom wzrostu gospodarczego przez przynajmniej 4 lata – od wejścia Polski do UE do czasu kryzysu.

Zwolennicy emigracji sugerują, że równie pozytywnie wpływa ona na stan polskiej gospodarki. Co prawda w latach 2004-2008 ok. 70 mld zł zarobionych przez emigrantów za granicą zostało przesłanych do kraju, jednak polskie rodziny przeznaczyły te pieniądze głównie na podtrzymanie dotychczasowego poziomu życia i konsumpcję.

Środków transferowanych do kraju nie inwestowano, co w dłuższej perspektywie przyniosłoby ekonomiczne korzyści. Poza tym, jak wskazują socjologowie, rodziny zasilane przez emigracyjne pieniądze nie wykazują żadnej chęci wejścia na rynek pracy: są wręcz w tej sferze pasywne. Wraz z rozpoczęciem kryzysu liczba transferów zagranicznych do Polski zaczęła spadać. W pierwszym kwartale 2009 r. były one już o 25 proc. niższe niż w tym samym czasie 2008 r. W drugim i trzecim kwartale ubiegłego roku też spadły – aż o 20 proc.

– Jestem przekonany, że trudno liczyć na wzrost transferów zarobków migrantów mimo nadreprezentacji wśród nich osób średnio i wysoko wykwalifikowanych – mówi Waldemar Piórek prezes Warszawskiej Izby Przedsiębiorców. Powodem takiego stanu jest chociażby fakt, że za granicą coraz więcej z nich osiada na stałe i tam lokuje zarobione pieniądze.

To jest kraj dla starych ludzi

W latach 2004- 2007 emigrację wybrało ponad milion Polek. – Demograficzna bomba tyka. Brakuje kobiet – alarmują demografowie. Raport UNDP – Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju przygotowany we współpracy z London School of Economics "Development & Transition" jasno zauważa: emigracja ponad miliona Polek w ciągu ostatnich trzech lat to nie tylko kwestia gospodarcza, to zagrożenie demograficzne dla naszego społeczeństwa. Tym bardziej, że według prognoz Środkowoeuropejskiego Forum Badań Migracyjnych w 2052 r. liczba mieszkańców Polski może sięgać już tylko 27,3 mln, czyli o blisko 11 mln mniej niż dziś. Do tego na jednego emeryta przypadać będzie 1,7 osoby pracującej (dziś ten stosunek wynosi 1:5,5). Oznacza to, że dzisiejsze dzieci, aby utrzymać emerytów, będą musiały dużo więcej i wydajniej pracować.

Wydłużeniu ulegnie wiek emerytalny, a same emerytury będą stanowiły jedynie 40-50 proc. obecnej pensji.Z przedstawionej przez GUS najnowszej prognozy wynika, że za 25 lat Polska będzie krajem starców. O 1/6 zmniejszy się liczba osób w wieku produkcyjnym, przy jednoczesnym wzroście o ponad połowę liczby tych w wieku poprodukcyjnym. Urośnie ona do 9,6 mln osób z 6,2 mln w 2008 r. Jednocześnie, zmaleje liczna osób pracujących – z poziomu 24,6 mln w 2008 r. do 20,7 mln w 2035 r. GUS idzie jeszcze dalej i przewiduje, że tempo spadku liczby populacji ma wynosić ok. 2-3 proc. rocznie.

– Migracja do Polski nie zahamuje tych spadków, gdyż napływ imigrantów do kraju nie będzie tak duży jak do innych krajów Europy Zachodniej, ze względu chociażby na słabsze świadczenia socjalne – mówi Lucyna Nowak, dyrektor departamentu badań demograficznych GUS. Według prognoz urzędu liczba osób w wieku 0-17 lat spadnie z 7,3 mln w 2008 r. do 5,6 mln w 2035 r. Natomiast udział osób w wieku produkcyjnym w ogólnej liczbie ludności będzie wynosił 26,7 proc.

Problemy z emigrantami

Sytuację poprawiliby ludzie młodzi, którzy zakładając rodziny i pracując w Polce mogliby zmniejszyć te negatywne tendencje. Ci jednak wyjechali, wyjeżdżają bądź wyjazd planują. Tych, którzy zostaną, będzie zdecydowanie zbyt mało. Masowa emigracja Polaków odbije się więc także na systemie emerytalnym.

Społeczeństwa krajów zachodnich dramatycznie się starzeją, więc z powodów demograficznych potrzebują młodych emigrantów, którzy założą u nich rodziny i urodzą dzieci. Potrzebują też rąk do pracy, bo te zapewnią ich emerytom przeżycie. Polska jest póki co w tej walce na straconej pozycji i na domiar złego traci na rzecz innych państw coraz to nowe grupy ludzi. Widać to w brytyjskich statystykach. Odnotowano tam wzrost liczby dzieci na utrzymaniu migrantów zarobkowych. W 2009 r. o 10 proc. wzrosła też liczba polskich dzieci w brytyjskich szkołach.

– Jeżeli współczynniki urodzeń dzieci się nie zmienią, to (nie uwzględniając migracji zagranicznych) za 40 lat liczba ludności Polski może spaść do około 32 mln, w których ludność w wieku emerytalnym stanowić będzie ok. 30 proc., zaś dzieci i młodzież do 17 lat tylko ok. 18 proc. – przestrzega ekspert w zakresie demografii docent Józef Kossecki. – To z kolei oznaczałoby wymieranie narodu, czyli katastrofę demograficzną. Zwraca on uwagę na naruszoną konstrukcję demograficzną Polski w szerszym aspekcie niż tylko emigracja zarobkowa Polaków i drenaż mózgów młodych kadr.

– Warto wiedzieć, że w 2005 r. populacja Polski reprodukowała się w niecałych 60 proc., zaś według danych za 2008 r. w ponad 67 proc. Inaczej mówiąc, dość szybko wymiera. Jeżeli uda nam się podwyższyć współczynnik urodzeń dla całego kraju do przynajmniej 2, to mamy szansę na powolny wzrost demograficzny. Jeżeliby zaś udałoby się nam uzyskać ten współczynnik między 2 i 3, to moglibyśmy otrzymać nawet wzrost odpowiednio szybszy – dodaje demograf. Póki co szans jednak na to nie ma i Polska już dziś staje przed ogromnym problemem, jakim jest demografia. A ta, osłabiana dodatkowo przez emigrację zarobkową Polaków, nie pozostaje bez znaczenia tak dla gospodarki, jak i systemu emerytalnego państwa.

Piotr Sieńko, Tomasz Formicki

KOMENTARZ

Fala emigracji wzrośnie w przyszłym roku

prof. Krystyna Iglicka, Centrum Stosunków Międzynarodowych

Każda teoria emigracji mówi, że za granicę nie wyjeżdżają ludzie słabi, tylko tzw. pionierzy, osoby dynamiczne i gotowe na wszystko. To właśnie oni wciąż próbują znaleźć swoje miejsce w Europie i to m.in. dlatego w czasie kryzysu wzrosła liczba polskich emigrantów w takich krajach jak Dania, Holandia czy Norwegia. Nikt się jednak nie spodziewał, że po przyjęciu Polski do Unii Europejskiej fala emigracji będzie tak duża. Analizy sporządzone przed 2004 r. mówiły, że do Wielkiej Brytanii wyjedzie ok. 40 tys. osób. Co więcej to nie koniec. Niemiecki rynek pracy, który jest jeszcze objęty ostatnimi restrykcjami, zostanie uwolniony w 2011 r. Możemy spodziewać się wtedy kolejnej fali emigracyjnej.

W ostatnich latach z Polski wyjechało pokolenie wyżu demograficznego z lat 80, głównie osoby, które ukończyły kierunki humanistyczne. Polski rynek pracy nie był w stanie wchłonąć tak dużej grupy młodych ludzi, a przy okazji stali się oni ofiarami ogromnego niedopasowania polskiego systemu edukacyjnego do współczesnego rynku pracy. Humaniści, którzy nie mogli liczyć na pracę zgodną z wykształceniem, często wybierali za granicą zajęcia poniżej swych klasyfikacji, także pracę fizyczną. Dla wielu ten okres zawodowy miał być przejściowym, a wydłużył się i trwa nawet pięć lat. W życiu zawodowym takich osób to wielka strata.

Dziś po tych kilku latach za granicą ci ludzie nie są atrakcyjni dla polskiego pracodawcy. Nie ma więc masowych powrotów, są tylko tzw. misje eksploracyjne. Emigranci przyjeżdżają do Polski, sprawdzają, warunki życia oraz możliwości zawodowe i wracają za granicę. Ci, którzy już zdecydują się na powrót, mają nadzieję, że w kraju będą mogli pracować w wymarzonej profesji. Chcą być historykami sztuki, prawnikami, bankowcami, itd. Ale niestety nie ma dla nich miejsca w tych zawodach. Emigrantom trudno jest też zaakceptować fakt, że po powrocie mogą liczyć na uposażenie wysokości 2,5 tys. zł. To niewiele w porównaniu z tym co zarabiali za granicą, czyli 8-9 tys. zł.

Chociaż najczęściej były to stawki najgorzej opłacanych grup zawodowych, to jednak pozwalały one emigrantom na spokojne życie i gwarantowały oszczędności. Musimy też brać pod uwagę jeszcze jeden aspekt emigracji. Wyjazdy zmieniły mentalność ludzi. Otworzyły ich na wielki świat. Będąc na obczyźnie, nie czują się oni dobrze, bo są emigrantami. Z drugiej jednak strony po powrocie do Polski zaczynają się dusić. Jest im ciasno i bywają wręcz zagubieni.Dla Polski to jest stracone pokolenie. Być może część z nich będzie chciała wrócić za 15-20 lat, ze zgromadzonym przez ten czas kapitałem, znajomością języków obcych, kontaktami międzynarodowymi i pieniędzmi, które zainwestują w Polsce.

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: