W Platformie Obywatelskiej toczy się wielka gra

W Platformie Obywatelskiej toczy się wielka gra

[30.05.2011] Transfer Bartosza Arłukowicza z SLD do PO wynika w mniejszym stopniu z chęci pozyskania popularnego polityka lewicy, a w większym – z taktyki ośrodka premiera Donalda Tuska.

Jest to uderzenie w SLD podyktowane potrzebą osłabienia tej formacji, redukcji pozycji Grzegorza Napieralskiego i wytrącenia z ręki ewentualnych kart Grzegorzowi Schetynie. Układanie list wyborczych zawsze wiąże się z emocjami, ale rozstrzygnięcia zapadające wewnątrz rządzącej partii są w wielu miejscach sensacyjne. O co może tutaj chodzić?

Informacje, które napływają z regionów PO stanowią dla części analityków duże zaskoczenie. W Lublinie liderem lokalnej listy wyborczej będzie mało znana posłanka Magdalena Gąsior-Marek, zaś popularna w mediach i ciesząca się mianem politycznej celebrytki Joanna Mucha musi się zadowolić dopiero czwartym miejscem. W Krakowie na pierwszej pozycji znalazł się szef regionalnych struktur Ireneusz Raś, a bijący go na głowę w sferze społecznej rozpoznawalności oraz politycznego wyrobienia poseł Jarosław Gowin jest dopiero na trzeciej pozycji. W Poznaniu "lokomotywą" wyborczej listy będzie Adam Grupiński, z kolei dotychczasowy lider i wiceprzewodniczący PO Waldy Dzikowski został zepchnięty na trzecią lokatę. Podobnych, aczkolwiek mniej spektakularnych przykładów, jest zapewne więcej. Politycy Platformy nawzajem się "wycinają".

Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że wydarzenia w Platformie są związane z naturalnym procesem tworzenia wyborczych list. Lokalni liderzy rywalizują o jak najlepsze pozycje wyjściowe. Ale sytuacja w PO ma również swoje osobliwości. Źródło dokonujących się przetasowań może leżeć poza lokalnym poziomem i być funkcją szerszej, ogólnokrajowej gry.

Po pierwsze, trzeba pamiętać, czym jest Platforma Obywatelska. Jest ona partią o hybrydowym charakterze. To znaczy, że nie posiada spójności ideologicznej. W ramach PO działają rozmaite orientacje światopoglądowe. Używając metafory – Platforma jest jak dekoracja tortu, nakłada się (prawie równomiernie) na całą przestrzeń sceny politycznej. W PO bez problemów odnajdziemy polityków, którzy z powodzeniem mogliby tworzyć wizerunek konkurencyjnych ugrupowań: LPR-u – Gowin, Arndt, Niesiołowski; PiS-u – Węgrzyn, Biernacki, Sikorski; SLD – Arłukowicz, Kidawa-Błońska. Połączył ich polityczny pragmatyzm (żeby nie używać słowa – koniunkturalizm), dążenie do władzy, chęć bycia w obrębie elity.

Ale jednocześnie pokazuje to, jak szeroka jest orbita ideologiczna Platformy. W zasadzie ta partia obejmuje więcej środowisk politycznych niż swego czasu AWS, z tym że Platforma posiada jednolitą strukturę partyjną – AWS miała charakter federacji, budowanej według zasad spółki akcyjnej. Takie rozwarstwienie światopoglądowe musi rodzić konflikty. Siłą rzeczy będę się one ujawniały przy okazji tworzenia list wyborczych jako element racjonalizacji indywidualnych dążeń do władzy; mówiąc językiem Vilfredo Pareto – rezyduów władzy.

Po drugie, Platforma Obywatelska jest emanacją ewolucji sceny politycznej, jaka nieustannie toczy się w polskim życiu publicznym. Rozpoczęła się ona w momencie wprowadzenia systemu demokratycznego, a do jej eskalacji doszło na początku lat dwutysięcznych. Ta ewolucja jeszcze się nie zakończyła. W uproszczeniu można powiedzieć, że PO jest czymś w rodzaju exodusu głównego zaplecza politycznego rządu Jerzego Buzka, zaś w szerszym ujęciu – części środowisk politycznych dawnego obozu "Solidarności". PO powstała na gruzach AWS-u i UW po rozpadzie tych ugrupowań. Tymczasem stare polityczne podziały odgrywają jeszcze istotne znaczenie w polskim życiu publicznym.

Jednak w głównym nurcie Platformy Obywatelskiej istotniejszy jest inny podział. Można go rozrysować w oparciu o relacje, które niegdyś funkcjonowały pomiędzy UD a KLD. Na pozór nic nie różniło obydwu partii. Jednak rzeczywistość wyglądała nieco inaczej – różnica była subtelna, ale jednocześnie kluczowa. Przebiegała ona w wymiarze stosunku do pojęcia liberalizmu. UD uwypuklała liberalizm polityczny, w szerszym ujęciu kulturowy, natomiast KLD – gospodarczy. To powodowało, że UD ciążyła w lewą stronę sceny politycznej, a KLD w prawą. Po prostu akcentowano inne kryteria odczytywania politycznej sceny.

Momentem, który świetnie to pokazywał, było zjednoczenie Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Unią Demokratyczną. Wchodząc w analizę semiotyczną, można powiedzieć, że przyjęcie dla nowej partii nazwy Unia Wolności, miało za zadanie likwidację asymetrii wymiarów liberalizmu, stworzenie jednego integralnego kanonu. "Wolność" jest terminem wspólnym dla wszystkich mutacji liberalizmu. Mówiąc inaczej – w ramach UW spotkały się z jednej strony środowiska lewicowo-liberalne ze względu na stosunek do kultury, a z drugiej prawicowo-liberalne z punktu widzenia postrzegania gospodarki. Lewa część UW akcentowała postulaty kulturowe, światopoglądowe; z kolei prawicowa – gospodarcze.

Platforma Obywatelska w naturalny sposób odziedziczyła istniejące wcześniej, w ramach szeroko rozumianego obozu liberalnego, różnice. Jednak wejście w skład jej struktury środowisk, które wcześniej tworzyły AWS (czasami nawet bardzo ekstremalnych) przy jednoczesnym otwarciu – datującym się gdzieś od 2007 r. – na rozmaite grupy lewicowe, a szerzej, z przyczyn taktycznych, na elektorat lewicowy, pogłębiło kulturowe różnice, występujące w przestrzeni tej formacji. Tymczasem każdy polityczny podział szuka swojej personifikacji. W polityce jego nosicielami są ludzie. Jednak zawsze należy pamiętać o teorii socjologicznej Roberta Mertona, który dokonywał rozróżnienia funkcji działań ludzkich na jawne i ukryte.

Trzeba zadać pytanie, które funkcje są jawne, a które ukryte oraz jakie funkcje ukryte są maskowane przez funkcje jawne. Przyczyną pierwotną politycznych podziałów może być rzeczywista różnica poglądów, ale mogą być one również czynnikami wtórnymi, wynikającymi z politycznej gry. Politycy często posługują się rozmaitymi konstrukcjami ideologicznymi dla ukrycia faktycznych motywów popychających ich do walki o władzę. Istniejące różnice światopoglądowe mogą być wykorzystywane w procesie racjonalizacji politycznej gry. W języku potocznym dla opisu analogicznych sytuacji używa się sformułowania: ktoś dorabia ideologię do sprawy.

Generalną personifikację podziałów politycznych występujących w Platformie Obywatelskiej stanowią Donald Tusk oraz Grzegorz Schetyna. Jednak w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z politykami pragmatycznymi, nastawionymi bardziej na technologię zdobywania władzy i utrzymywania się przy niej niż zajmowanie się kwestiami ideologicznymi. Dla odróżnienia, politykiem dogmatycznym w PO jest Jarosław Gowin. Ta personifikacja politycznego podziału schodzi w dół struktur Platformy i wyraża się za pomocą regionalnych działaczy, ale zawsze w kontekście jednego z dwóch głównych liderów. Na poziomie lokalnym powstaje więc podwójna personifikacja – lokalna, ale jednocześnie scentralizowana, skonotowana z jednym z dwóch głównych liderów – warunkowana rywalizacją, jaka toczy się na górze. Mówi się np.: "Adam Grupiński, człowiek Schetyny", "Waldy Dzikowski człowiek Tuska"; itd.

Zatem można postawić tezę, iż lokalne rokosze, które dokonują się w Platformie przy okazji tworzenia wyborczych list, są konsekwencją rozgrywki, jaka toczy się na linii Tusk – Schetyna, a w szerszym ujęciu, w ramach układu Tusk – Komorowski – Schetyna – Grabarczyk. Przy czym ten ostatni dopiero wchodzi do gry i zapewne liczy na skuteczność dewizy: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Różnice światopoglądowe czy osobiste ambicje lokalnych liderów mają raczej znaczenie drugorzędne, ale są istotne z taktycznego punktu widzenia – można je wpisać w główny nurt toczącej się gry, wykorzystać dla celów taktycznych. Prawdziwy "polityczny poker" rozgrywa się pomiędzy Tuskiem, Schetyną i Komorowskim. Zaś lokalni działacze aspirujący do pierwszoplanowych pozycji na wyborczych listach czy polityczne ideologie są jedynie kartami wyciąganymi z rękawa głównych graczy.

Sedno sprawy leży w tym, że wcale nie jest wykluczone, iż przyszła koalicja rządowa będzie przebiegała w poprzek sceny politycznej. Wiele się mówi o kuriozalnym aliansie PiS-u z SLD, ale zapomina, że możliwy jest również sojusz części PO z częścią SLD i na przykład PSL-em. Taki pomysł funkcjonuje w wielu wpływowych głowach, skrywających się pod powierzchnią życia publicznego albo poza oficjalnym nurtem politycznej gry. Byłby to wymarzony scenariusz dla środowiska politycznego, które Jarosław Kaczyński określa mianem "układu", a które w języku publicystycznym opisywane jest za pomocą – nie lubię tego słowa, ale użyjmy go tutaj – "salonu".

Powrót do dawnego projektu Adama Michnika i Aleksandra Kwaśniewskiego, zorientowanego na budowanie silnego mainstreamowego obozu lewicowo-liberalnego, w oparciu z jednej strony o część środowisk postkomunistycznych, a z drugiej postsolidarnościowych, jest w przyszłości prawdopodobny. Patronami tego przedsięwzięcia byliby prezydent Bronisław Komorowski i założyciel grupy ITI Mariusz Walter, zaś jego liderem politycznym Grzegorz Schetyna. Wybór Komorowskiego na prezydenta przewartościował sytuację wewnątrz PO, gdyż wzmocnił środowiska dawnej Unii Wolności. Ale projekt ten funkcjonuje również poza Platformą Obywatelską.

Jego główną myślą przewodnią jest obudzenie ducha, z jakiego słynęła niegdyś Unia Demokratyczna i powrót do rzeczywistości przedrywinowskiej, do czegoś w rodzaju grubej kreski. Głównym ośrodkiem tej politycznej koncepcji jest ośrodek prezydencki, wspierany w Sejmie przez zwolenników Grzegorza Schetyny oraz część środowisk SLD. Jest to kontra wobec premiera Donalda Tuska. W tych okolicznościach należy poszukiwać wytłumaczenia transferu Bartosza Arłukowicza z SLD do PO. Tusk pozyskał popularnego polityka lewicy, aby uderzyć w SLD i osłabić pozycję Grzegorza Napieralskiego. Będą kolejne transfery, gdyż czym słabsze SLD, tym mocniejszy Donald Tusk.

Dlatego tak ważne jest ustawianie list wyborczych Platformy Obywatelskiej. Wewnątrz PO potworzyły się struktury pionowe, wynikające po części z podziałów światopoglądowych oraz hybrydowej struktury tej partii. Jednak w tej sytuacji istotniejszym elementem jest czynnik bieżącej gry politycznej. Donald Tusk i Grzegorz Schetyna rywalizują o władzę – który z tych polityków wprowadzi podczas jesiennych wyborów parlamentarnych więcej swoich stronników do Sejmu, ten w przyszłości będzie rozdawał karty. Zatem ważne jest to, którzy z lokalnych działaczy zajmą mandatowe pozycje na listach wyborczych. Tym bardziej, że po wyborach pierwszy krok będzie należał do prezydenta Komorowskiego – on wcale nie musi powierzyć misji tworzenia nowego rządu Donaldowi Tuskowi. To jeden z wariantów – może nie najbardziej prawdopodobny, ale też nie iluzoryczny.

Roman Mańka

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: