Pakt na finansowym rozdrożu

Pakt na finansowym rozdrożu

[30.07.2012] Medialne doniesienia z Chicago, pod koniec maja, musiały napawać optymizmem. Najważniejsi ludzie na świecie odpowiedzialni za szeroko rozumiane bezpieczeństwo mieli się dogadać miedzy innymi w sprawie wyjścia wojsk z Afganistanu.

Trudno, żeby w erze walki z terroryzmem, jeszcze pokazywać, że w samym NATO o kompromis trzeba walczyć. To takie niemarketingowe. Tymczasem po ostatnim szczycie coraz bardziej karkołomne jest utrzymywanie w tajemnicy, że Sojusz ma kłopoty. I to poważne.

Jeżeli w sferze globalnych finansów od co najmniej kilku lat dzieje się – określając to delikatnie – nie za dobrze, to społeczeństwu potrzebne są, nawet na siłę, na pokaz, dobre i pozytywne impulsy. Trzeba przecież mieć jakąś deskę ratunku, złapać się jej i przeczekać sztorm. Trudno więc się dziwić, że w trzeciej dekadzie maja amerykańskie i europejskie media, relacjonując szczyt NATO, epatowały wręcz optymizmem, jednoznacznie sugerując, że w sferze bezpieczeństwa Sojusz ma sprecyzowaną strategię na co najmniej kilka lat.

Takie hipotezy najlepiej potwierdzać faktami z otaczającej nas rzeczywistości. Z Chicago wyleciały więc gołębie z komunikatami o ustanowieniu daty wyjścia wojsk Paktu z Afganistanu czy końcowych (podobno) ustaleniach dotyczących systemu obrony przeciwpożarowej na Starym Kontynencie. – Nasza tarcza nabrała kształtów podczas poprzedniego szczytu w Lizbonie. Teraz stała się rzeczywistością – oznajmił Anders Fogh Rasmussen, szef Paktu.

Wielcy wobec Sojuszu

Uczestnicy rozmów mieli uzgodnić uruchomienie pierwszej fazy budowy europejskiej tarczy. Chodzi o rozmieszczenie antyrakiet SM-3 na okrętach wojennych. Do kraju nad Wisłą podobne rakiety (wersja 2A) miałyby trafić w 2018 roku. Rasmussen kolejny raz zastrzegł, że system, co wszak wiadomo, ma być odpowiedzią na rosnące zagrożenie ze strony Iranu. Ma być jednak – jak od dłuższego czasu obiecuje szef Sojuszu – adaptowalny także na inne, ewentualne zagrożenia w Europie. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że takie rozwiązanie absolutnie nie podoba się Rosji, która od kilku lat twierdzi, że europejska tarcza zagrozi jej bezpieczeństwu.

Były premier Danii, znany ze swojej asertywności, w Chicago jeszcze raz opowiedział na te zarzuty. – System nie może być blokowany przez Rosję. Nasze zaproszenie do jego współtworzenia jest cały czas aktualne – stwierdził Rasmussen. Szkopuł w tym, że po "drugiej stronie" też jest przywódca, który twardych słów się nie boi. W depeszach z Moskwy pojawia się opinia prezydenta Putina o nowym wyścigu zbrojeń. Innymi słowy: Rosja kolejny raz pokazuje, że jeżeli tarcza antyrakietowa w Europie rzeczywiście zacznie funkcjonować, oni nie będą siedzieć z założonymi rękami, tylko też zaczną się zbroić. A chyba powrót do lat 70., kiedy jedna i druga strona prześcigały się w pompowaniu w swoje armie, nikomu nie byłby na rękę.

Barack Obama tonuje nastroje i także wskazuje przyszłą tarczę jako pole współpracy z Rosją. – Ten system w żadnym wypadku nie ma podważać bezpieczeństwa Rosji – potwierdza. Być może jest coś na rzeczy w kuluarowych pogłoskach, że możliwy jest zupełnie inny scenariusz, który powstanie po ugadaniu się dwóch wielkich: właśnie USA i Rosji. Czas pokaże, jak będzie. Na razie jesteśmy coraz bliżej budowy tarczy. Sojusz zakupił już pięć bezzałogowych, nieuzbrojonych samolotów. To część systemu AGS (Allied Ground Surveillance), który pozwala na identyfikowanie z powietrza zagrożeń na lądzie.

Afganistan i Pakistan w roli głównej

W Chicago członkowie Paktu Północnoatlantyckiego opracowali plan wyjść wojsk NATO z Afganistanu. Ma do tego dojść w 2014 roku. Wcześniej, jeszcze w 2013 roku, ma nastąpić stopniowe wycofywanie wojsk Sojuszu i przekazanie przywództwa rządowym siłom zbrojnym. Jednak nawet jak wyjedzie już ostatni żołnierz NATO, nie oznacza to definitywnego końca obecności Paktu w Afganistanie. Dalej będą doradzać tutejszej armii i prowadzić szkolenia.

Rozmowy o rejonie w naturalny sposób "zahaczyły" także o Pakistan – bardzo istotny temat w kontekście obecności Sojuszu, jak i jego wyjścia z Afganistanu. Sporną kwestią było ponowne otwarcie linii zaopatrzeniowych. Przypomnijmy: 26 listopada 2011 roku amerykańscy żołnierze ostrzelali i zabili 24 pakistańskich wojaków.

Strona amerykańska odmówiła wtedy przeprosin za zaistniały incydent. Wtedy tranzyt przez Pakistan stał się niemożliwy. Teraz Barack Obama stawia sprawę jasno, zapowiadając: – Pakistan musi być częścią rozwiązania kwestii Afgańskiej. Prezydent USA w Chicago nie bał się mówić o nierozwiązanych problemach z Pakistanem. Teraz wszystko w rękach władz Pakistanu. Czas pokaże, czy przełkną dosyć gorzką pigułkę i znowu otworzą swoje granice na potrzeby transportu NATO, przy okazji załatwiając pewnie kilka intratnych kontraktów finansowych, czy będą nieugięci do końca, pozostając z dumą, ale bez pieniędzy.

Sojusz na taką dumę chyba jest przygotowany, bo już w Chicago nieśmiało przebąkiwano o możliwościach tranzytu przez Rosję. Należy jednak pamiętać, że cena, jaką przyszłoby zapłacić za takie rozwiązanie (nie tylko w sensie pieniężnym) byłaby wyższa od dotychczasowej. Prezydent Putin z pewnością miałby znacznie kosztowniejsze wymagania niż jakiekolwiek wcześniej ze strony Pakistanu. Część publicystów zza oceanu zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie początek porozumienia (na razie bardzo cichego) z Rosją – w kontekście tarczy antyrakietowej.

Finał bez konkretów

Tak czy inaczej, spotkanie w Chicago zakończyło się bez konkretnego porozumienia z Pakistanem, co zdaniem wielu znawców tematu należy oceniać jako porażkę Obamy i USA. – Prezydent USA traktował w Chicago prezydenta Pakistanu bardzo obcesowo, po prostu lekceważył go – uważa Bruce Riedel z Brookings Institution. – Niestety, na braku tego porozumienia tracą obie strony. Pakistan ogromne pieniądze z opłat tranzytowych, a NATO łatwą i szybką drogę do Afganistanu. Lekceważący stosunek prezydenta USA do Asifa Ali Zardari’ego może dostarczyć dodatkowych argumentów przeciwnikom prezydenta Pakistanu.

Niektórzy obserwatorzy mają jednak nieco więcej optymizmu. – Obie strony doprowadziły do sytuacji, w której wzajemne relacje sprowadzono do transakcji handlowej, w której wspólny interes leży na skrzyżowaniu krzywych podaży i popytu – twierdzi z kolei Reza Jan z The American Enteprise Institute. Jest coś na rzeczy w tym stricte ekonomicznym porównaniu. W Chicago bowiem – chyba jak nigdy dotąd – kwestie finansowe wiodły prym, przynajmniej w tych nie do końca medialnych rozmowach. Trudno się dziwić: wszak właśnie te dyskusje w Wietrznym Mieście okazały się najtrudniejsze.

Już przed samym szczytem dziennikarze The Wall Street Journal i nie tylko ostrzegali, że szanse na osiągnięcie przez europejskie kraje zaplanowanych w latach wcześniejszych 2 proc. PKB na wydatki związane z armią i bezpieczeństwem są znikome. – To jest sytuacja, z którą mamy do czynienia już teraz – przekonuje Luke Coffey z The Hertiage Foundation. – 2 procent PKB tak naprawdę wydawały tylko trzy kraje: USA, Wielka Brytania i Grecja. Wydatki Francji już w zeszłym roku spadły poniżej granicy minimalnej. Z kolei wydatki Hiszpanii to jedynie 0,9 proc. PKB. Samo miasto Nowy Jork wydaje więcej pieniędzy na policję niż 13 członków NATO na swoją obronę – dodaje.

Gra toczy się o pieniądze

Brak pieniędzy widać gołym okiem. Chociażby podczas operacji w Libii. Zdaniem niektórych (coraz liczniejszych), taki poziom finansowania w ogóle stawia pod znakiem zapytania przyszłość całego Paktu. Zwłaszcza że wydatków w najbliższym czasie z pewnością nie zabraknie. Sama operacja wyjścia wojsk Sojuszu z Afganistanu będzie przedsięwzięciem niespotykanym do tej pory, zarówno pod względem logistycznym, jak i finansowym. A co potem?

Wiadomo, że utrzymanie ANSF (Afghan National Security Forces) kosztuje około 4-6 mld dol. rocznie. To i tak taniej niż utrzymywanie tam amerykańskich i europejskich żołnierzy. Tylko że taką sumę lub zbliżoną należałoby dalej łożyć po 2014 roku. Dla nikogo bowiem nie jest tajemnicą, że Afganistanu zwyczajnie nie stać na utrzymanie swoich sił bezpieczeństwa, a bez tego można tylko marzyć o stabilizacji w tym rejonie. Wszystkie zaś lata tam spędzone przez NATO okazałyby się porażką, co i tak jest teraz podkreślane w rozbieżnościach między tym, co Pakt miał zrobić w Afganistanie przez ten cały czas, a tym, czego rzeczywiście dokonał.

Określenie finansowania jest obecnie zadaniem karkołomnym. Z prostej przyczyny. Teraz nikt nie może powiedzieć, jak zorganizowana i jak liczebna ma być armia afgańska. Malou Innocent z Instytutu Katona zauważa, że jeżeli krajów europejskich nie będzie na to stać, to nie ma możliwości, by ów finansowy ciężar w całości na swoje barki wzięły Stany Zjednoczone.

To zaś dało asumpt do tworzenia hipotez, w których eksperci zastanawiają się w ogóle nad sensem utrzymywania Sojuszu w takim kształcie, jak do tej pory. Doug Bandow z Instytutu Katona owe rozważania stara się czynić na przekór, w oderwaniu od finansowej machiny. Twierdzi, że teraz Stany Zjednoczone nie mają potrzeby wspierania dalej Paktu. Zagrożenia z Rosji nie ma de facto żadnego, zaś propozycje przyjmowania do NATO takich nowych członków, jak Bośnia, Ukraina, Macedonia czy Ukraina, wpłynie – zdaniem Bandowa – negatywnie na bezpieczeństwo USA. – Nie warto chronić Gruzji za cenę konfrontacji z Rosją – twierdzi.

Finansowe reperkusje utrzymania NATO w różnym stopniu, ale z pewnością będą odczuwalne w wielu krajach. W Polsce mamy już do czynienia z sygnałami niezadowolenia. – Nasza delegacja była tam zupełnie zagubiona. Kolejny raz byliśmy jedynie potakiwaczami amerykańskich propozycji – ocenia postawę ministra Sikorskiego w rozmowach o nakładach na afgańska armię Witold Waszczykowski (PiS). – Byliśmy zbyt delikatni w formułowaniu swoich propozycji – zauważa również Stanisław Wziątek (SLD).

Pakt Północnoatlantycki ma na swoim koncie wiele sukcesów. To bezdyskusyjne. Podobnie jak to, że rzeczywistość i otoczenie, w jakim funkcjonuje Sojusz, bardzo gwałtownie i szybko zmieniają się. I na to w pierwszej kolejności musi reagować skostniałe NATO. Rzecz jasna, rozmowy o tym, koniec końców, i tak by doprowadziły do pieniędzy, bo tak naprawdę wszystko się o nie rozbija. Dalsze finansowanie Sojuszu odpowie na proste, wbrew pozorom nie retoryczne, pytanie: ile warte dla nas jest bezpieczeństwo?

Michał Tabaka

źródło: FAKTY Magazyn Gospodarczy

Oceń ten artykuł: