Motorem ożywienia będzie eksport

Motorem ożywienia będzie eksport

[31.07.2013] Zachodnie giełdy w ostatnim czasie radziły sobie dobrze, podczas gdy na polskiej giełdzie dominowali sprzedający. Czy jest to efekt słabej polskiej gospodarki, czy może innych czynników?

WYWIAD – Maciej Reluga
Motorem ożywienia będzie eksport

O tym, czy i kiedy możemy liczyć na ożywienie w polskiej gospodarce, a także o tym, jak będzie radzić sobie światowa gospodarka, Dorota Sierakowska rozmawiała z Maciejem Relugą, Głównym Ekonomistą BZ WBK.

Dorota Sierakowska: Zachodnie giełdy w ostatnim czasie radziły sobie dobrze, podczas gdy na polskiej giełdzie dominowali sprzedający. Czy według Pana jest to efekt słabej polskiej gospodarki, czy może innych czynników?
Maciej Reluga: Myślę, że po wcześniejszych wzrostach teraz należała się giełdzie jakaś korekta. Niewykluczone, że jest to korekta w jakiejś fali wzrostów – jednak żeby te wzrosty mogły się zmaterializować, to potrzebna jest poprawa sytuacji makro w Polsce. Ta od paru kwartałów jest kiepska, a największą słabością polskiej gospodarki jest obecnie popyt krajowy, który szybko nie wzrośnie. Jeżeli zobaczymy w tym roku ożywienie, to będzie ono raczej oparte na eksporcie, który powinien pomóc odbić się też produkcji przemysłowej. A z kolei produkcja przemysłowa jest w średnim terminie skorelowana z sytuacją na giełdzie.

DS: Kiedy więc według Pana poprawi się także popyt wewnętrzny? Jest on skorelowany m.in. z sytuacją na rynku pracy, a ta jest obecnie nie najlepsza.
MR: Słabość popytu krajowego widać w dwóch czynnikach: po pierwsze w konsumpcji, a po drugie w inwestycjach. Zaczynając od inwestycji – mamy mniejszą skalę inwestycji publicznych, co negatywnie wpływa na dynamikę PKB, a oprócz tego widać niechęć przedsiębiorców do zwiększania mocy produkcyjnych w obliczu rynkowej niepewności w kraju i za granicą, która skłania do wstrzymywania się z realizacją potrzebnych inwestycji i odkładania momentu ich przeprowadzenia. Warto jednak zwrócić uwagę, że firmy odraczają inwestycje, a nie kompletnie z nich rezygnują, więc mogą się one zmaterializować za jakiś czas.

Wykorzystanie mocy produkcyjnych w polskich przedsiębiorstwach obecnie wynosi około 80%, więc jeśli zamówienia będą rosnąć, to trzeba będzie zwiększać te moce przez wzrost inwestycji lub poprzez wzrost zatrudnienia. To zaś mogłoby zwiększyć popyt konsumpcyjny. Warto też zauważyć, że ocena perspektyw inwestycyjnych przez największe polskie przedsiębiorstwa jest coraz lepsza – wskaźnik nowych inwestycji (wg Raportu o Koniunkturze NBP) zbliża się do najlepszych historycznie wyników zanotowanych w latach 2007-2008 (choć skala tych projektów póki co nie jest duża).

Natomiast jeśli chodzi o konsumpcję, to trudno było oczekiwać jej wzrostu przy redukcji zatrudnienia, a nawet spadających realnych płacach. Jeszcze na początku 2012 r. konsumpcja rosła, ale wynikało to z tego, że ludzie konsumowali swoje oszczędności. Tymczasem przy obecnej niepewnej sytuacji w gospodarce, nawet rosnące dochody w ujęciu realnym (na skutek znacznego spadku inflacji)  niekoniecznie będą przeznaczane na konsumpcję, a raczej na odbudowywanie oszczędności. W porównaniu ze spadkiem konsumpcji w IV kwartale 2012, konsumpcja powinna odbić się od dołka, ale nie będzie motorem wzrostu. Tym motorem prawdopodobnie będzie eksport.

DS: Jednak głównym partnerem handlowym Polski Niemcy, w których pojawiły się ostatnio słabe dane makro. Jak to może wpłynąć na perspektywy polskiego eksportu? A może te gorsze dane to przejściowa sytuacja?
MR: Rzeczywiście ostatnie dane nie napawają optymizmem, ale warto patrzeć na te wskaźniki w dłuższej perspektywie. Mieliśmy przecież wcześniej spore wzrosty wskaźników PMI w Europie – w Niemczech przekroczony został poziom 50 pkt., oddzielający recesję od ożywienia. Ale przecież nikt raczej nie sądził, że wskaźnik PMI dla przemysłu będzie dalej rósł i np. osiągnie poziom 55 pkt. Sytuacja gospodarcza jest przecież zbyt niepewna. Nawet jeśli będziemy mieć ożywienie w Europie, będzie ono bardzo powolne i dotyczy to również gospodarki niemieckiej.

DS: A czy kraje Europy Południowej nie będą coraz bardziej ciążyć Niemcom? Już teraz one problemem także dla niemieckiej gospodarki.
MR: Są one problemem dla Niemiec, ale także dla Polski. Jednak w analizie wpływu stanu niemieckiej gospodarki na sytuację w Polsce warto zwrócić uwagę na fakt, że ożywienie w Niemczech jest zależne również od sytuacji w krajach rozwijających się. Niemcy korzystają z dynamicznego rozkwitu krajów rozwijających się i dużo tam eksportują. Zaś Polska w znacznym stopniu eksportuje do Niemiec nie produkty finalne, które są w Niemczech konsumowane, tylko często półprodukty, które są używane w dalszej produkcji i wysyłane na cały świat.

Po drugie, widać, że polscy eksporterzy dywersyfikują geograficznie swoje rynki zbytu. Widzą, że na dotychczasowych rynkach idzie im gorzej, więc szukają nowych odbiorców. Zwiększają więc np. eksport na Wschód (Rosja, Ukraina). Zanotowaliśmy także dużą dynamikę eksportu do Czech czy Wielkiej Brytanii, a to przecież nie są kraje rozwijające się w zawrotnym tempie. Nasz udział w eksporcie na te rynki rośnie.

Po trzecie, ważnym argumentem jest efekt substytucyjny. Widać go na przykład w kooperacji polskich eksporterów z takimi krajami jak Francja czy Włochy. Żeby te kraje były konkurencyjne, muszą szukać tańszych komponentów do produkcji dóbr. A komponenty z Polski są konkurencyjne cenowo i nie odstają jakością od tych zachodnich. To zjawisko jest tym silniejsze, im te kraje są dłużej w kryzysie.

DS: A więc paradoksalnie kryzys w eurolandzie może Polsce pomóc w pewnych aspektach?
MR: Na pewno są takie segmenty rynku, które na tym kryzysie skorzystały dzięki temu mechanizmowi. W tym sensie, kryzys może być szansą dla wielu polskich firm, które stawiają na ekspansję międzynarodową i mają produkty konkurencyjne cenowo i jakościowo.
Warto również wspomnieć, że słabość popytu krajowego korzystnie wpływa na eksport. Marazm na rynku krajowym zmusza niektórych producentów do szukania rynków zbytu za granicą. Mamy więc z jednej strony słaby popyt wewnętrzny obniżający import i całkiem przyzwoicie rosnący eksport, czego efektem jest duża pozytywna kontrybucja eksportu netto do PKB.

DS: Poruszyliśmy temat strefy euro. Na ile wierzy Pan w powodzenie reform w krajach Europy Południowej, takich jak Włochy, Hiszpania, Portugalia czy Grecja? Jest Pan w tym względzie optymistą czy pesymistą?
MR: Obecnie na pewno łatwiej być pesymistą ze względu na obciążenie tych gospodarek długiem. Ale wydaje mi się też, że jest widocznych kilka pozytywnych aspektów, np. jak spojrzymy na Hiszpanię (zmiana konkurencyjności, reformy na rynku pracy, troszkę odbudowy eksportu i poprawa bilansu obrotów bieżących). Oczywiście naiwnością byłoby oczekiwać, że w ciągu roku nastąpi uzdrowienie tych gospodarek, bo nierównowagi, które doprowadziły do kryzysu w tych krajach, narastały przez wiele lat – a więc także przez wiele lat trzeba będzie je naprawiać.

W międzyczasie istotne było oczywiście wejście do gry Europejskiego Banku Centralnego, który w ubiegłym roku zminimalizował obawy o przyszłość tych krajów.

DS: A więc sądzi Pan, że mało realny jest scenariusz bankructwa któregoś z krajów strefy euro albo wyjścia ze strefy euro?
MR: W perspektywie 10 lat – nie wiem. Ale ryzyko, że wydarzy się to w ciągu najbliższych 2-3 lat, jest raczej niewielkie.

DS: A czy dyskusja o wejściu Polski do strefy euro ma sens? W eurolandzie nie dzieje się najlepiej, a w Polsce maleje liczba zwolenników wstąpienia naszego kraju do strefy euro.
MR: Myślę, że ta dyskusja ma sens. Przede wszystkim, warto spełnić wymogi wejścia do strefy euro, niezależnie od tego, czy i kiedy do niej wejdziemy. Ważne jest przekonywanie społeczeństwa, że ten projekt w dłuższym terminie ma sens – chociaż oczywiście niskie poparcie nie dziwi, bo być może warto poczekać, aż strefa euro poradzi sobie z obecnymi problemami (a to, jak wspomnieliśmy, raczej nie będzie kwestia kilku lat, tylko kilkunastu). Do tego oczywiście dochodzi też aspekt polityczny, a mianowicie zmiana konstytucji – a na to się póki co nie zanosi.

Dla mnie dyskusja o wejściu Polski do strefy euro ma o tyle sens, że jest to ważny projekt długoterminowy i warto informować społeczeństwo o tym, co się z tym wiąże. Natomiast nie spodziewałbym się, że jest to realny wstęp do jakiejś szybkiej wiążącej decyzji w tej sprawie.

DS: Wychodząc poza strefę euro – porozmawiajmy o luzowaniu ilościowym. Prasy drukarskie na świecie intensywnie pracują, programy stymulacyjne wprowadziły Stany Zjednoczone, strefa euro, a ostatnio Japonia. Niektórzy twierdzą, że choćby z tego względu w gospodarce może być już tylko lepiej. Czy sądzi Pan, że ten optymizm jest uzasadniony? A może prawdziwe kłopoty mogą się zacząć, gdy zacznie się wycofywanie z tych programów?
MR: Myślę, że do wycofywania się jeszcze jest daleko. Na pewno należy rozróżnić, czy to luzowanie ilościowe pomaga gospodarkom, czy rynkom finansowym, bo to nie jest do końca tożsame. Obecnie dodrukowywany pieniądz trafia na rynki finansowe, a nie do realnej gospodarki. Nie jest to jednak nic dziwnego, bo konsumenci, którzy są już zadłużeni po uszy, nie chcą brać kolejnych kredytów.

Jednak luzowanie ilościowe to i tak najbardziej atrakcyjny sposób na zmniejszenie zadłużenia. Pozostałe pozycje w "menu" to rygorystyczna polityka fiskalna, a także całkowite lub częściowe bankructwo. O ile nie widać skutku ilościowego łagodzenia w postaci wyższej inflacji konsumenta, to jednak prowadzi to od inflacji na rynkach różnych aktywów.

DS: Czyli nie spodziewa się Pan zakończenia programu QE3 w tym roku w USA?
MR: Jeśli któryś kraj zakończy łagodzenie, to zapewne pierwsze będą Stany Zjednoczone. Ale nie sądzę, żeby miało to miejsce w najbliższej przyszłości.

DS: A jaki według Pana byłby rynkowy scenariusz, gdyby do tego luzowania doszło?
MR: Fed może zacząć rozważać wyjście z programu luzowania ilościowego dopiero wtedy, kiedy amerykańska gospodarka wejdzie na ścieżkę trwałego wzrostu i będzie można powiedzieć, że najgorsze jest już za nią. Wtedy nie będzie już potrzeby dodatkowej stymulacji, ponieważ gospodarkę będą wspierać silniejsze fundamenty. A więc zakończenie QE3 nie musi oznaczać pesymizmu na rynkach finansowych.

DS: Przenieśmy się do Azji. Chiny to państwo, które wzbudza wiele emocji. Wzrost gospodarczy jest tam dynamiczny, jednak istnieje wiele opinii, że jest on napędzany sztucznie. Czy według Pana Chiny mają potencjał, żeby zdominować światową gospodarkę za kilka-kilkanaście lat, czy raczej jest to kolos na glinianych nogach?
MR: Myślę, że ani jedno, ani drugie. Nie spodziewam się, żeby dynamika chińskiego PKB spadła w najbliższym czasie do np. 3%. Raczej utrzyma się ona w okolicach 7%, a to prawdopodobnie nie wystarczy, żeby za parę lat Chiny przejęły wiodącą rolę w światowej gospodarce. Nie ma wątpliwości, że z roku na rok siła chińskiej gospodarki rośnie i zapewne będziemy mieć z tym dalej do czynienia w kolejnych latach. Ale wydaje mi się, że potrzeba więcej lat, aby mówić o dominacji gospodarki Chin na arenie globalnej.

DS: Wróćmy jeszcze na koniec do Polski, a dokładniej – do gorącej dyskusji na temat poziomu stóp procentowych. Czy według Pana będą one jeszcze w tym roku obniżane, a jeśli tak, to o ile?
MR: Sytuacja jest o tyle ciekawa, że ostatnio wielu członków RPP wypowiada swoje opinie niekoniecznie współgrające z tym, co wcześniej Rada podała w oficjalnym komunikacie. Można z tego wysnuć wniosek, że bieżące dane dotyczące inflacji wciąż wywierają duży wpływ na decyzje RPP. Niezależnie od tego, ile razy usłyszymy, że najważniejsze są perspektywy długoterminowe, to spadek inflacji zapewne wywrze presję na decyzję RPP i prawdopodobnie doprowadzi do jakichś obniżek stóp (myślę tu o skali 25-50 pkt. bazowych). Natomiast na rynkach finansowych już dzisiaj wyceniona jest obniżka w skali 100 pkt. bazowych (to oznaczałoby, że stopa procentowa NBP musiałaby spaść do ok. 2%).

W tym kontekście warto jest przypomnieć pytanie, które zadał prezes Belka na kwietniowej konferencji – czy faktycznie Polska potrzebuje ultraniskich stóp procentowych. Mogłyby one powodować narastanie nierównowag w gospodarce, które w dłuższym terminie mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. RPP do tej pory mówiła, że jesteśmy w o tyle dobrej sytuacji, że możemy prowadzić konwencjonalną politykę pieniężną, a nie ekstremalnie obniżać stopy. Zobaczymy, jak będzie z realizacją tych zapowiedzi.

Kluczowe jest to, w jakim miejscu cyklu koniunkturalnego jest Polska według RPP. Jeśli Rada uważa, że jesteśmy w dołku w kategoriach PKB i będziemy wychodzić z dołka w kategoriach inflacji, to działania RPP mogą nie być tak agresywne, jak wycenia to obecnie rynek. Oczywiście należy wspomnieć, że scenariusz makroekonomiczny i skala spowolnienia zapewne były dla niektórych członków RPP zaskoczeniem.

Ja twierdzę, że jesteśmy w dołku cyklu, a średnioterminowa perspektywa wzrostu gospodarczego i inflacji wcale nie uzasadnia aż tak agresywnych działań, jak to wycenia obecnie rynek.

DS: Jakie najważniejsze aspekty Pana pracy jako ekonomisty?
MR: Spotykamy się często z klientami banku. Uważam, że jest to jeden z ważniejszych aspektów naszej pracy. My – ekonomiści – staramy się przekazywać nasze prognozy, naszą wiedzę na poziomie makro, a z kolei od klientów dowiadujemy się, co się dzieje na ich poziomie funkcjonowania. A więc dobry ekonomista powinien umieć nie tylko liczyć i pisać, ale także rozmawiać z ludźmi.

Treści dostarcza GazetaTrend.pl

Oceń ten artykuł: