Produkcja ucieka z Chin

Produkcja ucieka z Chin

[31.10.2013] Chiny powoli tracą konkurencyjność, którą przez lata zawdzięczały m.in. niskim kosztom pracy i milionom dostępnych na rynku pracowników. Zachodnie firmy coraz częściej decydują się na zmianę lokalizacji fabryk.

Na zmianach mogłaby skorzystać również Polska, ale na razie udaje się to tylko w mocno ograniczonym stopniu. Stopniowe odwracanie się trendu ma kilka przyczyn. Główną z nich jest stały wzrost kosztów pracy, spowodowany m.in. zmniejszeniem liczby młodych pracowników, co wyraźnie widać w prowincjach w głębi Chin. W konsekwencji w Chongqing, czyli regionie leżącym prawie 2000 km od wschodniego wybrzeża, wynagrodzenia wzrosły przez ostatnie pięć lat o przeszło 100 proc. W Szanghaju tymczasem wzrost wyniósł niecałe 80 proc.

Przewaga Chin w zakresie produkcji, którą zawdzięczają niskim kosztom pracy, skończy się szybciej niż zakładano. Dojdzie do tego w ciągu pięciu najbliższych lat. Płace rosną coraz szybciej, a sporo firm już teraz szuka odpowiedniego miejsca do przeprowadzki. Zyskać mogą na tym np. Filipiny, Indonezja i Wietnam.

Presja płacowa w Chinach będzie najprawdopodobniej stale rosnąć. Jak wynika z oficjalnych statystyk, napływ nowej siły roboczej zmniejszy się w ciągu dwóch następnych lat aż o 20 mln (do 505 mln osób). Jedną z przyczyn tego zjawiska jest prowadzona od dziesięcioleci tzw. polityka jednego dziecka.

Wuj Sam wraca do Teksasu

Wśród firm decydujących się lub rozważających porzucenie Chin przeważa biznes amerykański. Decyzję o przeniesieniu części produkcji do samych Stanów podjęły w ostatnim czasie tak znane firmy, jak np. Apple, Motorola i Whirlpool. Znaczenie odzyskuje również Europa, będąca jednym z głównych rynków zbytu dla dużych koncernów. Szczególnie widoczne jest to w branży spożywczej i motoryzacyjnej.

Co ciekawe, mniej przedsiębiorstw wybiera inne państwa azjatyckie. Szczególnie widoczne stało się to po kwietniowej katastrofie budowlanej w Dhaki (Bangladesz), gdzie zginęło ponad 1000 pracowników fabryki odzieżowej. Wizerunek produkujących w tym regionie firm został mocno nadszarpnięty.

Na opłacalność powrotu do USA wpływają jednak przede wszystkim znacznie malejące w ostatnich latach koszty energii. To efekt łupkowej rewolucji, dzięki której Stany mogą się pochwalić jednymi z najtańszych na świecie cen gazu. W połączeniu z wysokimi kosztami transportu towarów z Azji i ich większą wadliwością czynnik wysokich kosztów pracy w USA przestaje mieć znaczenie decydujące.

W przyciąganiu produkcji dominuje wschodnia część kraju, m.in. Wyoming, Południowa Dakota, Nevada, Utah i Teksas. Powód jest stosunkowo prosty – stany te charakteryzują się najkorzystniejszymi zasadami opodatkowania działalności gospodarczej.

Nad Wisłą bez zmian?

Według danych Eurostatu przeciętne godzinowe koszty pracy w strefie euro wynoszą obecnie ok. 28 euro. W "nowych" państwach członkowskich Unii Europejskiej koszty są zdecydowanie niższe. Przodują pod tym względem Bułgaria (3,7 euro za godzinę pracy), Rumunia (4,4 euro), Litwa (5,8 euro), Łotwa (6 euro) i Polska (7,4 euro). Dla porównania, w Niemczech godzina pracy kosztuje średnio aż 30,4 euro, a w Belgii – 37,2 euro.

Niskie koszty pracy od lat pozostają, obok stosunkowo wysokiego kapitału społecznego (m.in. dostęp do wykwalifikowanych kadr), głównym elementem przyciągającym nad Wisłę potencjalnych inwestorów. Możliwości rozwoju ograniczają z drugiej strony m.in. liczne bariery prawno-administracyjne.

Niekorzystne warunki dla biznesu potwierdzają również rankingi światowych organizacji. W "Paying Taxes 2013", klasyfikującym przyjazność systemów podatkowych, Polska uplasowała się na odległym, 114. miejscu. Przed nią znalazły się m.in. Kambodża, Etiopia oraz Afganistan.

W dłuższej perspektywie pozycję gospodarczą Polski mogłoby prawdopodobnie poprawić rozpoczęcie eksploatacji złóż łupkowych. Obecnie bowiem ceny gazu, istotnego m.in. dla branży chemicznej, należą – wskutek niekorzystnej umowy z Gazpromem – do najwyższych w Europie. Rozpoczęcie wydobycia łupków stoi pod znakiem zapytania.

Produkcja w Polsce? Tak, ale…

Wyniki polskiego przemysłu za ostatnie miesiące pokazują, że gospodarka może wyjść z obecnej stagnacji. Według najnowszych danych GUS, we wrześniu – po wielu miesiącach, kiedy wskaźniki były słabe – produkcja przemysłowa wzrosła o 6,2 proc. rok do roku. Analitycy oczekiwali wzrostu na poziomie 7 proc., ale i tak w większości działów gospodarki odnotowano poprawę.

Najlepszymi wynikami mogą pochwalić się firmy zajmujące się produkcją samochodów, przyczep, naczep oraz części do nich (wzrost o 14,1 proc.), wyrobów z drewna, korka, słomy i wikliny (+13,7 proc.) oraz wyrobów farmaceutycznych (+13,7 proc.).

To właśnie branża motoryzacyjna jest od dawna jedną z głównych sił napędowych polskiej gospodarki. W pierwszym półroczu 2013 r. wyeksportowała w sumie towary o wartości 9,2 mld euro.

To, czy Polska będzie w stanie wykorzystać zmiany na globalnych rynkach zależy nie tylko od poziomu inwestycji prowadzonych przez firmy zagraniczne, ale głównie od pozycji i siły rodzimych przedsiębiorstw. W perspektywie następnych dziesięcioleci to właśnie od polskich firm zależeć będzie, czy Polska dołączy do grupy najlepiej rozwiniętych krajów czy też pogrąży się w maraźmie.

O skali wpływu przemysłu i produkcji na całą gospodarkę świadczą szacunki dotyczące tworzenia nowych miejsc pracy. Każde nowoutworzone miejsce pracy w przemyśle generuje mniej więcej trzy etaty w pozostałych sektorach. Od stopnia rozwoju przemysłu będzie więc uzależniona bezpośrednio także sytuacja w usługach i pozostałych częściach polskiej gospodarki.

Mateusz Pietrzyk

Na podst. informacji prasowej KUFIETA.pl

Oceń ten artykuł: