W życiu na obczyźnie jest dużo pustki

W życiu na obczyźnie jest dużo pustki

[05.11.2014] Jan Witajewski-Baltvilks uzyskał tytuł licencjata na London School of Economics i tytuł magistra na Uniwersytecie w Cambridge.

W życiu na obczyźnie jest dużo pustki – wywiad z Janem Witajewskim-Baltvilks

Jan Witajewski-Baltvilks uzyskał tytuł licencjata na London School of Economics i tytuł magistra na Uniwersytecie w Cambridge. Tytuł doktora zdobył w European University Institute we Florencji i obecnie pracuje na stanowisku młodszego ekonomisty w Fundacji Eni Enrico Mattei w Mediolanie.

Zdecydowałem się na karierę naukową, ponieważ… z początku myślałem, że będę rozwiązywał wielkie problemy ludzkości. Później okazało się, że naukowcy nie są aż tak wszechwładni. Nasza rola jednak nie jest mała: odkrywamy świat! To całkiem przyjemne zajęcie.

Zrozumiałem, że chcę studiować ekonomię, kiedy… Zawsze lubiłem matematykę, ale przeszkadza mi jej abstrakcyjność. Ekonomia to była moja droga: tu mogę bawić się matematyką jako instrumentem do opisywania całkiem przyziemnych problemów.

Najbardziej interesują mnie zagadnienia ekonomii pracy, ponieważ naczytałem się w dzieciństwie tych wszystkich Żeromskich i Reymontów.

Moim naukowym autorytetem jest… Joseph Stiglitz. Nominacja za elegancję modeli.

Największą zaletą kariery naukowej jest… nienormowany czas pracy.

Największe wyzwanie w karierze naukowej to… oczekiwanie na efekty pracy. Zdarza się, że po miesiącach badań nadal nie wiemy, czy kierunek, który obraliśmy, ma sens. Jesteśmy jak niedowidzący turyści w obcym mieście – czasami po długiej wędrówce okazuje się, że zamiast w centrum wylądowaliśmy w jakiejś melinie.

Wyjechałem z Polski, ponieważ… Polska nie ma takich tradycji rozwoju myśli ekonomicznej jak Wielka Brytania.

Moje studia za granicą byłyby niemożliwe bez finansowego wsparcia… wielu, wielu osób. Moje studia na LSE były finansowane ze stypendium ufundowanego przez Steliosa. Na mój roczny master na Cambridge złożyło się kilka stypendiów, ale nie byłby on możliwy bez wielkiego wsparcia moich rodziców. Wreszcie grant we Florencji pochodził z polskiego rządu, zatem z pieniędzy podatników.

Anna Grodecka: Janek, czym cechuje się brytyjski system nauczania? Czy London School of Economics i Cambridge to dwa kompletnie różne światy? 

Jan Witajewski: Tak, to są kompletnie różne światy. LSE było demokratyczne. Przy jednym stole w taniej włoskiej restauracji w pobliżu biblioteki spotykali się córki premierów i synowie drobnych przedsiębiorców, studenci, którzy już pracowali dla banków inwestycyjnych i ci, którzy o wschodzie słońca roznosili gazety. Przy stoliku obok siedzieli robotnicy budowlani. W Cambridge byłoby to 'niestosowne’.  

AG: Dlaczego nie zdecydowałeś się na studia doktoranckie w Wielkiej Brytanii?

JW: Mogłem zostać w Londynie, albo w Cambridge, ale oferty, które dostałem, były bez stypendium. Od wielu profesorów z Cambridge i LSE słyszałem dobre opinie o EUI. Wreszcie, cztery lata we Włoszech brzmiało lepiej niż kolejne cztery lata w Anglii.

AG: European University Institute to dosyć specyficzna uczelnia na skalę europejską. Czy mógłbyś powiedzieć kilka słów o specyfice rekrutacji na studia doktoranckie, finansowania, itp. na tym uniwersytecie?

JW: EUI to organizacja międzynarodowa. Każdy kraj członkowski opłaca składki i funduje określoną liczbę stypendiów. Polska utrzymuje 2-3 miejsca na każdym wydziale dla swoich obywateli. Każdy, kto otrzyma ofertę, automatycznie ma zagwarantowane stypendium. EUI ma tylko cztery wydziały: Economics, Political Sciences, History and Civilization, Law. Rekrutacja wygląda bardzo podobnie jak w Anglii czy w Stanach – na początku roku należy złożyć dokumenty, wiosną EUI zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną.

AG: W Twoim CV wyczytałam, że podczas studiów angażowałeś się w wiele „polskich” inicjatyw. Czy na LSE lub we Florecji jest dużo Polaków? Wspieracie się nawzajem naukowo, nawiązujecie współpracę?

JW: W wieku 19 lat, w obcym kraju, z daleka od rodziny i starych przyjaciół, każdy szuka nowych bliskich. Instynktownie zaczynamy szukać wśród Polaków. I rzeczywiście, wszędzie: na LSE, w Cambridge i we Florencji znajdowałem wśród Polaków bratnie dusze.

Nie, Polaków nie jest dużo, ale wszędzie Polacy byli bardzo głośni. W LSE organizowali słynne vodka party, zapraszali na wykłady polskich premierów, znanych ekonomistów. We Florencji od kilku lat działa Polish Committee, które ostatnio rozwinęło skrzydła. Mnie już we Florencji nie ma, ale bez przerwy dostaję od nich maile o spotkaniach ze słynnymi Polakami, imprezach i wspólnych obiadach.

AG: Jak wspominasz okres szukania pracy po doktoracie?

JW: To był bardzo trudny rok. Poszukiwanie pracy w środku kryzysu gospodarczego nie było przyjemne. Musiałem przejść przez całą masę niepowodzeń, rozczarowań, własnych błędów i niefortunnych okoliczności. W końcu udało się. Zawsze ostatecznie się udaje.

AG: Twoja żona jest politolożką i również studiowała na European University Institute. Czy dotkliwie odczuwacie tzw. two-body problem, który dotyka pary naukowców, w których obie osoby chcą realizować się naukowo?

JW: Dla nas problem jest chwilowo zawieszony, ponieważ przez ostatni rok moja żona opiekowała się naszą małą córeczką. Teraz powoli rozgląda się za ofertami. Wytypowaliśmy trzy miasta: Warszawę, Sztokholm i Paryż i tam się rozglądamy. Zobaczymy, jakie będziemy mieć opcje.

AG: Czy masz jakieś konkretne rady dla polskich studentów zainteresowanych karierą naukową za granicą albo karierą naukową generalnie?

JW: Poznawanie standardów pracy naukowej za granicą to ważne doświadczenie, ale przed podjęciem decyzji o wyjeździe warto pamiętać o wszystkich kosztach. Szczególnie, jeżeli wyjazd jest dłuższy. Mi bardzo brakuje moich starych polskich przyjaciół, polskiego kina (nie, dvd to nie to samo), polskich ulic. W życiu na obczyźnie jest dużo pustki. Kiedy ląduję na nowym lotnisku we Wrocławiu, robię zakupy w nowym Starym Browarze w Poznaniu, albo przechadzam się obok Placu Unii w Warszawie, cieszę się, że mój dom jest coraz piękniejszy. Kiedy oglądam nowe wieże w Londynie albo w Mediolanie, jestem pełen podziwu i… nic ponadto. To jest ich dom, nie mój.

AG: Dziękuję za rozmowę.

Anna Grodecka

Treści dostarcza GazetaTrend.pl

Oceń ten artykuł: