Publiczne marnotrawstwo

Publiczne marnotrawstwo

[28.03.2013] W październiku 2012 roku w czasie swojego drugiego exposé premier Donald Tusk zapowiedział zwiększenie inwestycji w polską energetykę. Polski rząd do 2020 roku zamierza przeznaczyć na bezpieczeństwo energetyczne 60 mld złotych.

Niestety można mieć spore obawy o losy planów inwestycyjnych w energetyce. Wydarzenia z ostatnich miesięcy pokazują, że projekty energetyczne napotykają na wiele problemów. Duża ich część napotyka również na opór międzynarodowy. Czarne chmury zbierają się nad elektrownią w Ostrołęce, Rybniku, Kozienicach, nad polską elektrownią atomową czy spółką Lotos, której w ekspansji miał pomóc rozbudowywany naftoport.

W historii tych inwestycji splata się wiele wątków, które utrudniają czy wręcz blokują rozwój polskiej energetyki. Ich naświetlenie pozwoli zobaczyć skalę problemu, z jakim musi się zmierzyć Polska. Znaczenia energetyki dla gospodarki i bezpieczeństwa narodowego trudno przecenić. Współcześnie zapewnienie obywatelom, firmom i instytucjom dostępu do ciągłych i tanich dostaw prądu jest jednym z podstawowych obowiązków państwa. Ta kwestia ma również swój wymierny wpływ na suwerenność państwa.

Wiele krajów zewnętrznych nie chce pozwolić na rozwój polskiej energetyki, na uniezależnienie się od dostawców zewnętrznych. W ostatnim czasie Polska musiała stoczyć bój o zablokowanie uchwalenia moratorium na wydobycie gazu łupkowego w całej Unii Europejskiej.

Pomysł ten lansowała bardzo mocno Francja. Wiadomo było, że Rosjanie, zagrożeni wydobyciem łupków, popierali zakaz eksploatacji gazu niekonwencjonalnego. Ten bój jednak udało nam się na razie wygrać. Być może skala sprzeciwu, istnienie silnych lobby sprzeciwiających się "łupkom" stoi za powolnymi polskimi działaniami na rzecz wydobycia gazu z łupków. O tej sprawie pisał prof. Mariusz Orion Jędrysek w tekście w "Naszym Dzienniku". Zastanawiał się, dlaczego firma ExxonMobil zrezygnowała w poszukiwania w kraju złóż gazu niekonwencjonalnego. Wskazywał na podpisaną umowę tej spółki z Rosjanami.

"W zamian za pozbycie się polskiego problemu, dostanie (spółka EM – red.) nieskrępowany udział w poszukiwaniach dużo większych złóż, cenniejszych niż gaz, ropa naftowa, na obszarach polarnych, gdzie Rosjanie i tak nie mają technologii, żeby poszukiwać ropę czy gaz. Jeśli Rosja używa narzędzia gazowego w geopolityce, to nie chce, aby miało miejsce wydobycie gazu w Polsce, ponieważ każde wydobycie spowoduje nie tylko utratę geopolitycznego znaczenia rosyjskiego gazu w regionie, ale również znaczny spadek cen gazu" – pisał Jędrysek, wskazując, że Polska może się stać obiektem wrogich działań strony rosyjskiej. Niestety te słowa są bardzo prawdopodobne.

Inwestycje limitowane

Polska energetyka jest solą w oku zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie. I dobrze obrazuje to wspólne rosyjsko-niemieckie działanie na rzecz budowy Gazociągu Północnego. Oba kraje realizowały – używając przy tej okazji wielkich sum na promocję i lobbing oraz również np. służb specjalnych – fatalną dla Polski inwestycję. Inwestycję, która umożliwia polityczne naciski i szantaż Warszawy, jednocześnie blokuje polski gazoport w Świnoujściu oraz otwiera pole międzynarodowej presji na Polskę. Silna współpraca energetyczna Berlina i Moskwy, która zakłada wykluczenie państw Europy Środkowej z przesyłu energii, może w każdym momencie spowodować ogromne problemy w pomijanym regionie. Kraje takie jak Polska mogą zostać pozbawione jednego z podstawowych dla gospodarki surowców. Do zakręcenia kurka wystarczy wola Kremla.

Niemiecko-rosyjskie działania energetyczne to jednak niejedyne narzędzie ingerencji w polską politykę energetyczną. Jak się obecnie okazuje, rząd Donalda Tuska, zgadzając się na pakiet klimatyczno-energetyczny, umożliwił również unijnym urzędnikom wpływanie na kształt struktury energetycznej kraju. Pokazuje to historia inwestycji w Rybniku. Pod koniec 2012 roku okazało się, że zapowiadana na wiosnę 2013 roku budowa Elektrowni Rybnik nie rozpocznie się zgodnie z planem.

Konsorcjum EDF zdecydowało się wycofać z projektu. Zdaniem Gerarda Rotha, dyrektora Europy Kontynentalnej w tymże koncernie, budowa w Polsce się nie opłaca, ponieważ Komisja Europejska nie przydzieliła elektrowni w Rybniku uprawnień do emisji CO2. Zgodnie z zapisami pakietu każdy zakład emitujący dwutlenek węgla musi mieć stosowne uprawnienia. "Komisja Europejska wydała decyzję w sprawie uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Polska otrzymała przydział 405 milionów ton, ale Komisja nie przyznała Polsce przydziału tych uprawnień dla nowych elektrowni" – tłumaczy Roth. Sprawa emisji CO2 sprawiła, że elektrownia w Rybniku nie powstanie zgodnie z planem.

Zachowanie w tej sprawie może być symptomem niezmiernie groźnej dla Polski praktyki. Urzędnicy unijni mają – podobnie jak niemiecko-rosyjskie konsorcjum – mechanizmy wpływania na kierunki i kształt polskiej polityki. I niestety należy się spodziewać, że siła tych narzędzi będzie rosła. W Unii trwa obecnie bój o to, by utrudnić dostęp do takich uprawnień i sztucznie regulować ich cenę. Okazało się, że zainteresowanie uprawnieniami jest niższe, niż się spodziewano, a ich cena nie zadowala brukselskich decydentów. Zgoda na ręczne sterowanie rynkiem uprawnień do emisji będzie oznaczała nie tylko wzrost cen prądu, ale również wzmocnienie kontroli KE nad procesami inwestycyjnymi w krajach członkowskich.

Publiczne marnotrawstwo

Problemy związane z oddziaływaniem zagranicy na polską energetykę nakładają się na problemy wynikające z krajowych działań. Mamy ostatnio wiele przykładów zaskakujących decyzji, które wskazują, że projekty energetyczne nie są i nie mogą być realizowane zgodnie z planem. Do rangi skandalu urosła już sprawa Elektrowni Ostrołęka. Tam, z niewyjaśnionych dotąd powodów, zarząd państwowej spółki Energa podjął decyzję o wstrzymaniu realizowanej już inwestycji.

Ta sprawa była m.in. przedmiotem debaty w Sejmie. W czasie niej głos zabrała prof. Krystyna Pawłowicz, która opisywała, w jakim stanie przerwano inwestycję. "Do tej pory na realizację projektu budowy elektrowni w Ostrołęce wydano 200 mln złotych, które zostaną zmarnowane, jeśli budowa elektrowni nie będzie kontynuowana. (…) Ogromne pieniądze wydano na budowę trzech wodociągów z Narwi – budowę zatrzymano w szczerym polu. Ogromne środki wydano na budowę drogi od drogi krajowej nr 61 do projektowanej elektrowni – też wstrzymano ją w szczerym polu.

Wybudowano oświetlenia, wykonano mikroniwelację terenu pod budowę elektrowni już za około 6 mln złotych. Na potrzeby budowy elektrowni wyrąbano (…) 85 hektarów starych lasów, płacąc dziesiątki milionów za różne związane z tym działania. Zatrudniono wielu członków zarządu i rady nadzorczej spółki powołanej specjalnie do prowadzenia budowy elektrowni w Ostrołęce, których wynagrodzenia cały czas pochłaniają setki tysięcy złotych miesięcznie. Te środki przepadną bezpowrotnie" – wyliczała Pawłowicz. Inny z posłów, Arkadiusz Czartoryski, wskazał na międzynarodowy aspekt tej inwestycji.

"Czy zapowiadana przez rząd prywatyzacja Grupy Energa poprzez poszukiwanie inwestora strategicznego skończy się zakupem polskiej firmy Energa SA, która jest tak naprawdę wielką siecią sprzedaży prądu i doskonałym kąskiem dla Rosatomu, który już buduje elektrownię atomową w Kaliningradzie i zapowiada, że chce sprzedawać prąd do Polski?" – pytał. I rzeczywiście resort skarbu informuje, że chciałby w połowie 2013 roku wprowadzić Energę na giełdę. Jeszcze przed końcem roku Energa miałaby zostać sprywatyzowana z udziałem inwestora strategicznego. Niewykluczone więc, że w sprawie elektrowni w Ostrołęce, której zatrzymanie kosztuje państwo polskie ogromne pieniądze, możemy mieć do czynienia z drugim dnem i działaniem o utajonych motywacjach.

Bez względu na motywacje pewne jest, że elektrownia w Ostrołęce nie powstanie wtedy, kiedy planowano. Jeśli w ogóle powstanie. Podobne wątpliwości można mieć, patrząc na projekt polskiego atomu. Już wiadomo, że ta inwestycja jest opóźniona. Dopiero niedługo mają się rozpocząć badania środowiskowe i lokalizacyjne dot. inwestycji.

Jak informowała PAP, badania mają potrwać dwa lata, a pierwsze wnioski możemy poznać za rok. To z kolei oznacza, że dopiero za rok badania firmy WorleyParsons powinny dać podstawę do wystąpienia o zatwierdzenie lokalizacji elektrowni jądrowej. Obecnie zakończenie budowy pierwszej elektrowni w Polsce jest planowane na rok 2024. Jednak perspektywa jest na tyle odległa, a projekt idzie na tyle wolno, że nie można być pewnym, iż reaktor polski w ogóle powstanie. Cieniem na tej sprawie kładzie się nie tylko sprawa ślamazarności projektów inwestycyjnych w Polsce, ale również możliwe skutki budowy rosyjskiej elektrowni, o której wspominał poseł Czartoryski.

Zgodnie z rosyjskimi planami elektrownia w obwodzie kaliningradzkim ma być gotowa siedem lat wcześniej niż polska, w 2017 roku. Jak wskazywali eksperci OSW ta inwestycja osłabi bezpieczeństwo energetyczne Polski, Litwy i Łotwy. W opinii ekspertów elektrownia jądrowa stworzy możliwość zacieśnienia relacji UE z Rosją oraz będzie umacniała pozycję Rosji na rynku energetycznym w regionie Morza Bałtyckiego. "Dlatego też dla państw tego regionu najważniejsze jest koncentrowanie się na budowie bezpieczeństwa energetycznego. (…)

Szczególne znaczenie miałaby zwłaszcza koncentracja na realizacji przez Polskę i Litwę własnych projektów budowy elektrowni jądrowych" – napisano w raporcie. Z pisma OSW wynika jasno, że realizacja projektu budowy elektrowni przez Rosję zagrozi Polsce. Wzmocni bowiem dominację rosyjskiej energii w regionie oraz podda w wątpliwość zasadność budowy polskiej siłowni. Rosjanie już zapowiadają, że chętnie będą sprzedawali Polsce swoją "energię atomową".

Rosyjski cień

Energetyka jądrowa jest kolejnym obszarem, w którym ujawniają się międzynarodowe interesy, który staje się polem międzynarodowej gry. I znów szczególnie mocno widać w niej Rosję. Kryje się ona również za innymi energetycznymi projektami. Sprawę rosyjskiej ekspansji nagłośnił poseł Jerzy Polaczek. W swojej interpelacji opisał inwestycję w Kozienicach. Okazuje się, że za budową tego obiektu również kryje się rosyjska firma. Główny inwestor i wykonawca robót Polimex-Mostostal S.A. podpisał bowiem w styczniu 2013 roku umowę na budowę chłodni kominowej w Elektrowni Kozienice.

"Wewnętrzny zespół Polimexu wybrał spółkę Chladici Veże (www.chv-praha.cz). Formalnie jest to czeska spółka z siedziba w Pradze, ale realnie jest rosyjski wehikuł energetyczny będący pod kontrola spółki Rosatom Nuclear Energy State Corporation (www.rosatom.ru) – instytucji będącej własnością państwa rosyjskiego, pod bezpośrednią kontrolą Kremla i powiązanych układów oligarchicznych" – pisze Polaczek w interpelacji do premiera. Wskazuje, że opisywana spółka "od 18 lat nie wybudowała żadnej chłodni kominowej, nie ma żadnych zasobów wykonawczych i inżynierskich w Polsce (!), dysponuje przestarzałą technologią budowy chłodni kominowych i nie gwarantuje terminowego wykonania zlecenia".

Polaczek opisuje zaskakujące szczegóły wyboru tego kontrahenta i stwierdza, że "za chwilę może się okazać, że jeden z najbardziej istotnych elementów inwestycji energetycznych w Polsce będzie zależał od de facto rosyjskiej spółki będącej pod bezpośrednią kontrolą Kremla; spółki nie tylko «politycznie» uwikłanej, ale kompletnie nieprzygotowanej do realizacji tej inwestycji". Ostatecznie – jak pisała "Gazeta Polska Codziennie“ – po nagłośnieniu decyzji ws. Kozienic sprawą zainteresowała się ABW, a Enea nie zgodziła się, aby podwykonawcą bloku energetycznego w Kozienicach była czeska spółka kontrolowana przez Kreml. Zdaniem Lukasa Chmela, dyrektora generalnego Chladici Veże spółka stała się ofiarą "antyrosyjskiej fobii Polaków".

Poseł Polaczek słusznie – wbrew słowom Chmela – wskazuje na zagrożenie płynące m.in. z powiązań jednego z kontrahentów ze spółkami rosyjskimi. Takie powiązania rodzą uzasadnione obawy o ten projekt energetyczny. Jednak wątpliwe, by rządzący Polską obecnie podzielali ten sposób myślenia. W innym przypadku bowiem – rozważanej na razie prywatyzacji Lotosu – nie widzą niczego nietypowego w rosyjskich planach inwestycyjnych.

Choć sprawa Lotosu budzi emocje, a w ramach jego obrony powstała nawet inicjatywa obywatelska, rząd zdaje się nie widzieć potrzeby posiadania kontroli nad tą spółką. Sprawdzianem intencji koalicji rządowej w tej sprawie było głosowanie, które odbyło się w Sejmie 25 stycznia 2013 roku. Wtedy to posłowie odrzucili obywatelski projekt ustawy, która nakazywała zachowanie w gestii państwa pakietu kontrolnego w Grupie Lotos. Ustawa przepadła, co otwiera obecnie drogę do prywatyzacji. Choć politycy Platformy Obywatelskiej na temat sprzedaży Lotosu wypowiadali się często w sposób sprzeczny, w czasie wspomnianej debaty poseł Dawid Jackiewicz cytował dokument rządowy, który nie pozostawia złudzeń.

"Chciałbym zacytować dokument podpisany przez pana ministra Budzanowskiego o nazwie «Plany dalszej prywatyzacji Grupy Lotos», który przewiduje, cytuję: «zbycie wszystkich posiadanych przez Skarb Państwa akcji inwestorowi strategicznemu lub zbycie wszystkich posiadanych akcji przez sprzedaż akcji rozproszonym inwestorom za pomocą Giełdy Papierów Wartościowych». I to są prawdziwe zamiary rządu Rzeczypospolitej Donalda Tuska co do Lotosu" – mówił poseł PiS.

Jeśli rząd rzeczywiście zdecyduje się na prywatyzację spółki, może ona trafić do Rosjan, który od dawna są zainteresowani jej kupnem. Choć eksperci i wiele środowisk wskazuje, że Lotos w ręce Rosjan nie powinien trafić, jeszcze w 2011 roku premier Tusk zaznaczał, że nie widzi powodów, "by mówić kategorycznie 'nie’ inwestorom z jakiegokolwiek kraju, także z Rosji". To podejście sugeruje, że rząd i w sprawie Lotosu, i przy innych projektach energetycznych nie będzie przeciwdziałał rosyjskiej ekspansji energetycznej. Co więcej, w czasie narastającego kryzysu może wręcz sam dążyć do wzmocnienia obecności rosyjskiej w Polsce.

Opisane polskie inwestycje energetyczne, prowadzone lub planowane, coraz częściej stają się przedmiotem lub stroną globalnej gry energetycznej. Widać, że zagraniczna presja jest coraz silniejsza i coraz częściej prowadzi do blokowania bądź utrudniania inwestycji energetycznych w Polsce. To pokazuje, jak trudno jest dziś zwiększać bezpieczeństwo energetyczne w kraju. W niemal wszystkich opisanych sprawach w tle widać aktywne działania rosyjskie, obliczone na rozbicie polityki energetycznej. Działalność Kremla wokół polskich inwestycji jest i powinna być odbierana jako zjawisko niezmiernie niepokojące.

Jak wskazuje w rozmowie z portalem Stefczyk.info politolog Przemysław Żurawski vel Grajewski energetyka dla Rosji nie jest jedynie biznesem. "Rosjanie używają gospodarki do celów politycznych. (…) Wielki biznes w Rosji jest kontrolowany przez służby sowieckie i postsowieckie. W żadnym wypadku nie należy się więc otwierać na ekspansję rosyjską" – tłumaczy ekspert ds. międzynarodowych. Rząd właśnie przez ten pryzmat powinien patrzeć na rosnące rosyjskie wpływy w polskiej energetyce. Im większa jest aktywność Rosji w tym obszarze, tym większa powinna być determinacja polskiego rządu, by inwestycje energetyczne jak najszybciej finalizować w oparciu o polski kapitał i polskich wykonawców. Tylko niezależność energetyczna Polski pozwoli unieszkodliwić coraz aktywniejsze działania Rosji.

Stanisław Żaryn

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: