Złoto to fetysz

Złoto to fetysz

[31.01.2012] Grupa ekonomistów, która przyczyn obecnych kryzysów upatruje w odejściu od standardu złota, nie tylko nie maleje, ale wzbogaca się o nowe autorytety.

W mediach uważa się, że powrót do standardu złota jest postulatem niewielkich grup libertariańskich i konserwatywnych oryginałów. Nawoływanie do powrotu do waluty złotej jest jednak bardziej donośne. W latach 80. opowiadali się za standardem złota tacy przedstawiciele ekonomii podażowej jak Arthur Laffer i Robert Mundell z Uniwersytetu Columbia. W czasie prezydentury Reagana utworzono komisję, która analizowała powtórne wprowadzenie standardu złota. Pomysł porzucono, gdyż jak stwierdzili komentatorzy "rządy za bardzo oddaliły się od ścieżki cnoty".

Kryzys przewartościował szereg poglądów na politykę monetarną, a do wyznawców standardu przystąpił między innymi laureat Nagrody Nobla w ekonomii, John Nash. Grupa polityków amerykańskich pod nazwą "American Principles in Action" stworzyła platformę Gold Standard 2012 i intensywnie zabiega, by temat standardu złota był jednym z ważniejszych w wyborach prezydenckich.

Krótka historia standardu

Okres panowania standardu złota to przede wszystkim 64-letni czas panowania królowej Wiktorii oraz, jak mówią historycy, czas chwały angielskiego węgla, maszyn, floty i banków. Anglia pomogła złotu, a ono odwdzięczyło się jej za tę pomoc. Z początku jednak należy zdefiniować, co rozumiemy przez czysty standard złota, by mógł się stać podstawą naszych rozważań i ocen systemów, które zawierają większe bądź mniejsze elementy fiducjarne. Nawet klasyczny standard złota z lat 1870-1914 zawierał takie elementy.

Czysty standard złota miałby następujące cechy:

Złoty bulion używany jest jako oficjalna jednostka pieniężna w rachunkowości, mierzona w uncjach troy.
Złoto krąży jako ogólny środek wymiany. Złote monety używane są w transakcjach średniej wielkości, złoty bulion w bardzo dużych. W mniejszych stosuje się monety srebrne i miedziane.
Banknoty papierowe traktuje się jak kwity magazynowe opiewające na równowartość danej ilości złotych monet.
Waluty narodowe definiuje się jako określoną wagę bulionu złotego. Stopa wymiany między walutami jest więc z definicji stała. Rola państwa w bankowości jest ograniczona do poświadczenia monet o określonej wadze i do bicia monet. Nie potrzeba banków centralnych. Metal może być bity w prywatnych firmach.

Standard złota może występować w trzech postaciach:

z uznaniowo działającym bankiem centralnym;

z bankiem centralnym, który działa według reguł gry;

w warunkach wolnego rynku operacji bankowych z zorganizowaną przez podmioty rynku samorządną izbą rozrachunkową.

Standard złota sam w sobie jest niewystarczający, jeżeli bank centralny nie jest nim wystarczająco związany. Według zwolenników standardu złota sytuacja jest o niebo lepsza, gdy bank centralny uzależnia swoje działania od wielkości rezerw złota. Żeby jednak uniknąć boomu kredytowego i nieuchronnej po nim zapaści, potrzeba konkurencji na rynku bankowym, która hamuje ekspansję kredytową, co oznacza również wyeliminowanie banku centralnego.

Standard złota jako system monetarny wykształcił się pod koniec XIX wieku (1870) i funkcjonował do wybuchu I wojny światowej. Można się spierać nawet co do dat. Początek systemu opartego na złocie datuje się bowiem na terenie Korony Angielskiej (a więc dużej części tamtego świata) od roku 1816. W 1865 roku powstaje Łacińska Unia Monetarna. Na początku są to cztery kraje (pod przewodnictwem Francji), które używają takich samych monet o próbie 0,900 oraz srebrnej pięciofrankówki. Dlatego uważa się, że jej system był bimetaliczny. Wkrótce tę samą złotą monetę (znak na rewersie i awersie jest bez znaczenia) bije Paryż, Petersburg, Rzym, Wiedeń, wreszcie cała Europa kontynentalna i duża część Ameryki Południowej.

Projekt euro to przedsięwzięcie stosunkowo skromne wobec systemu, który osiągnął szczyty możliwości za Napoleona III. System przechodzi na walutę złotą po roku 1870. I tę dopiero datę podręczniki uznają za początek standardu złotego. Przyczyną jest oczywiście odejście rynkowej relacji pomiędzy obydwoma metalami od relacji oficjalnej. Zatriumfowało złoto, system na nim oparty… i Zjednoczone Królestwo. Nie na długo. Wielkie zaburzenia polityczne, ambicje rządów i chciwość spowodowały, że z kronik wyłonił się pieniądz papierowy.

Od początku miał wątpliwą sławę. Za jego twórcę można uznać syna złotnika, hazardzistę i bon vivanta Johna Lawa, którego dzieło – Kompania Indyjska i jej niesławny koniec w 1720 roku – spowodowały, że Francuzi jeszcze dziś są nieufni wobec inwestycji w akcje. Historia "papieru" zna szereg innych wątpliwych produktów, jak pieniądz Rewolucji Francuskiej, asygnaty carycy Katarzyny, czy austriackie guldeny. Wraz z pieniądzem papierowym pojawiło się słowo inflacja. Niemniej papier zaczął dominować. Pierwsza wojna światowa, Wielki Kryzys i scenariusze inflacyjne rządów spowodowały definitywne odejście od systemu waluty złotej. Nowi mistrzowie ekonomii nie widzieli szansy i potrzeby powrotu do złota.

"Złoto to fetysz" – mówił Keynes. Nie można oczekiwać, by między zagregowanymi płatnościami zagranicznymi państwa i przychodami obywateli pojawiła się spontaniczna równowaga. Państwo musi przeciwdziałać długotrwałej nierównowadze w bilansie płatniczym, zaś nieregulowany, klasyczny standard złota jest niemożliwym do utrzymania systemem pieniężnym. Z kolei Ludvig von Mises uważał standard złota za jedyny system pieniężny, który mógłby uniezależnić siłę nabywczą pieniądza od wpływu państwa.

Według niego, za historią katastrof gospodarczych stoją trzy podstępy bądź złudzenia. Po pierwsze, inflacja jest metodą podstępnego zawłaszczania części bogactwa obywateli przez władzę polityczną. Kreacja pieniądza zwiększa dochód jednych kosztem drugich – beneficjentami są ci, którzy mają ułatwiony dostęp do zastrzyku inflacyjnego. Po drugie, przyczyną wysokich stóp procentowych nie jest mała ilość pieniądza, ale rzadkość kapitału. Po trzecie, bezrobocie nie wynika z małego, zagregowanego popytu, ale zaburzeń w strukturze cen i płac.

Wiele zalet złota

Jest to bodaj najważniejszy spór dotyczący systemu pieniądza. Złoto jednak ma cechy, które są bezsporne. Jest względnie idealne jako pieniężny numeraire. Jest wysoko cenione i niezniszczalne. Ma wyjątkową cechę: jego podaż zawsze wzrasta. System waluty złotej jest stabilny, co wyraża się w stosunkowo niewielkich wahaniach cen, powodowanych głównie odpływem dużych ilości kruszcu lub odkryciem nowych złóż.

Duża stabilność stwarzała poczucie pewności działania podmiotom gospodarczym. Ogólnie mówiąc, doskonale ułatwiał on wymianę międzynarodową, wyrównywanie bilansów i stosunki kredytowe. Dlatego też stał się podstawą systemu z Bretton Woods, w którym kursy walut miały pozostawać na stałym poziomie, tak jak za czasów systemu waluty złotej, choć funkcję kotwicy miało pełnić nie złoto, a dolar wymienialny na złoto, którego ogromne ilości w 1944 roku zgromadzono w Fort Knox.

System z Bretton Woods potrafił dokonać odbudowy powojennych zniszczeń. Jednak klasyczni wyznawcy standardu złotego uważali, że system dewizowo-złotowy był nieudanym kompromisem i potrafili przewidzieć jego kłopoty i schyłek. W 1971 roku Nixon znosi jego wymienialność na złoto. Od tego czasu złoto podrożało od 35 do 1800 dolarów za uncję. W wielu książkach pisano, że związek dolara i złota żegnano bez żalu. W dzisiejszym kryzysie ten żal się pojawia. To nie złoto podrożało, to pieniądz papierowy stracił tyle na wartości.

Kryzys według zwolenników standardu

O szaleństwie Kompanii Indyjskiej, która stworzyła we Francji społeczeństwo luksusu, a potem doprowadziła je błyskawicznie do ruiny mówiono, że zdarza się raz na 200 lat. Wielki Kryzys przypomniał tę częstotliwość, zaś rok 2008, w którym najbogatszy kraj świata żył od pewnego czasu ponad stan, obalił tę potoczną prawidłowość. "Wall Street była zamroczona alkoholem" – stwierdził prezydent Bush, starając się w tym lapidarnym opisie nie użyć słów: boom i kryzys.

Amerykańska gospodarka postawiła na ciągły wzrost konsumpcji, co z powodu stagnacji dochodów w USA można było osiągnąć jedynie poprzez zaciąganie kredytów i konsumpcję taką, jakby dochody rzeczywiście rosły. Korzystał z tego, trzeba pamiętać, cały świat. Za zbyt niskie stopy procentowe w latach 2001-2006 niewątpliwie odpowiedzialna jest Rezerwa Federalna, podobnie jak za luźne regulacje, które stworzyły raj rosnących cen i dochodów w sektorze budownictwa mieszkaniowego.

FED popełniła te błędy mimo zapewnień, że nauczyła się wszystkiego z poprzednich lekcji i że sztuka zarządzania gospodarką poprzez bank centralny doprowadzona jest do perfekcji – pisał prof. Lawrence White, jeden ze zwolenników standardu złota. FED to nie jedyny winowajca. Pieniądze w sposób nieproporcjonalny wlały się w sektor mieszkaniowy, kierowane tam przez subsydia federalne i rozluźnianie standardów przez banki. "Firmy udzielające kredytów hipotecznych wciskały na siłę pożyczki milionom ludzi, z których wielu nie wiedziało w co się pakuje, a banki z radością skupywały te kredyty i po ich >przepakowaniu< sprzedawały nieświadomym niczego inwestorom" – pisał Stiglitz.

W tym czasie wartość kredytów mieszkaniowych wzrastała rocznie o 10-15 proc. Tempo wzrostu cen nieruchomości kupowanych na kredyt umożliwiał  klientom zaciąganie dalszych kredytów i dokonywanie przedpłat np. na samochody i studia dla dzieci. Kolejne banki generowały nowe produkty, które – choć promowane jako instrumenty do zarządzania ryzykiem – były tak niebezpieczne, że przyczyniły się do doprowadzenia amerykańskiego systemu finansowego na skraj przepaści.

Agencje ratingowe, które powinny kontrolować rozwój tych toksycznych instrumentów, przyznawały im zamiast tego pieczęć aprobaty – co skłoniło fundusze emerytalne szukające bezpiecznych sposobów lokowania w USA i gdzie indziej, do ich nabywania. Ten typ zadłużania się był oparty na ryzykownym założeniu, że ceny domów będą stale rosły, zaś ryzyko niespłacenia kredytów hipotecznych (szczególnie typu subprime udzielanych osobom o najniższych dochodach) nie będzie specjalnie wysokie. W niektórych wypadkach zła wycena ryzyka wynikała ze sprytnej kalkulacji: banki były przekonane, że w razie kłopotów FED i Departament Skarbu udzielą im finansowej pomocy – i miały rację. Było to swoiste, "liberalne" podejście Wall Street do rzeczywistości.

Tego typu szaleńczy bum nigdy by się nie wydarzył w świecie standardu złota – z wolnym rynkiem operacji bankowych. Nadmierna ekspansja kredytowa jest niemożliwa w sytuacji, kiedy żaden z banków nie dostarcza swoich rezerw pozostałym i nie ma w niej lidera, którego działania będą powielane. Przeciwnie, wzrost zapotrzebowania na kredyt powoduje w relatywnie krótkim czasie wzrost stóp procentowych, schłodzenie nadmiernego entuzjazmu i likwidację baniek cenowych. Utrzymywanie w ryzach cen aktywów pozwala uniknąć fenomenu postawy konsumenckiej, która papierowe bogactwo "racjonalnie" przeznacza na kompulsywną konsumpcję. Banki jako sektor nie będą zwiększać gwałtownie swojej oferty kredytowej, póki stopy procentowe nie wzrosną, co umożliwi wzrost depozytów i rezerw.

Nie będą tego robić równomiernie. Banki, które będą działać na rynku wyjątkowo agresywnie, w dość szybkim czasie stracą swoje rezerwy poprzez mechanizmy izby obrachunkowej na rzecz banków bardziej konserwatywnych. Niektórzy krytycy standardu złota i wolnego rynku usług bankowych przestrzegają przed zmową banków komercyjnych, które mogłyby ujednolicać i zaniżać cenę kredytu. Jeżeli do takiej zmowy by dochodziło, to banki działałyby podobnie jak monopol – ograniczając podaż i korzystając ze wzrostu cen kredytu.

Ściślej biorąc, starałyby się zwiększyć oprocentowanie pożyczek i zmniejszać oprocentowanie depozytów, maksymalizując spread, co jednak w krótkim czasie ograniczyłoby im napływ oszczędności. Niektórzy teoretycy przewidują również, że banki odpowiedziałyby en masse na zwiększone zapotrzebowanie kredytów – zwiększoną ofertą bez podnoszenia stopy procentowej. Jest to mało prawdopodobne, gdyż w tej sytuacji kosztem dla banków będzie obniżenie stopy rezerw i zwiększenie ryzyka utraty płynności.

Załóżmy nawet, że banki jednak podejmą takie ryzyko. Spowoduje to w relatywnie krótkim czasie odpływ złota za granicę, przy czym będzie on realizowany bezpośrednio z rezerw banków komercyjnych. Banki dość szybko będą zmuszone do odwrócenia swojej ekspansywnej polityki kredytowej i przywrócenia wiarygodności kredytowej (zasada "za duży, żeby upaść" nie obowiązuje w tym systemie). Normy prawne przywracają standardy ich polityce pieniężnej. Obecnie szereg regulacji dodatkowo przyczynia się do intensyfikacji faz cyklu koniunkturalnego.

Skuteczność standardu

Czy standard złota może okazać się skuteczny tak samo przy wychodzeniu z recesji, jak w jej zapobieganiu? Przyjrzyjmy się kolejnym faktom z przebiegu kryzysu. Pierwsze potknięcie dotyczyło najgorszych kredytów hipotecznych typu subprime. Pęknięcie bańki spekulacyjnej było tym razem (połowa 2007) spektakularne, bo banki zawierały ze sobą zakłady warte wiele miliardów dolarów.

Doprowadziło to do recesji. Warunki, na których udzielano kredytów uległy po zbankrutowaniu Lehman Brothers dalszemu pogorszeniu. W obliczu wysokich kosztów kredytu – o ile w ogóle mogły go zdobyć – i słabnących rynków, firmy reagowały redukcją zapasów. Zamówienia gwałtownie spadały. Przez rok eksport Japonii spadł o 35,7 proc., Niemiec – o 22,3 proc. W samych Chinach 20 milionów ludzi straciło pracę. W 2008 roku w USA zniknęły 2 miliony miejsc pracy, a ponad 6 milionów Amerykanów pracowało w niepełnym wymiarze godzin. Indeks Dow Jones spadł prawie o jedną czwartą.

Chociaż polityka MFW wobec innych krajów rzadko dopuszczała interwencję rządu w gospodarkę ani Bush, ani Obama nie mieli wątpliwości co robić. Wielkość gwarancji i pomocy finansowej udzielonej zagrożonym bankom zbliżyła się pod koniec 2008 roku do 12 bln dolarów, tj. do wartości 80 proc. amerykańskiego PKB. Nie wszystkie gwarancje zostały zrealizowane, ale niejako na boku FED tytułem zastawu przyjmowała niższej jakości aktywa i skupowała kredyty hipoteczne. Lawrence ocenił wartość tych działań na ok. 3 bln dolarów. Był to pokaźny prezent dla banków, w dodatku ukrywany przed podatnikami.

Pierwszej pomocy udzieliła administracja Busha, która po upadku Lehman Brothers, nacjonalizacji Fannie Mae i Fredie Mac oraz wpompowaniu pieniędzy w AIG (200 mld dolarów), stworzyła Program Pomocy Zagrożonym Aktywom (Troubled Asset Relief Program) w wysokości 700 mld dolarów. Potem szły następne akcje ratunkowe. Niektóre banki ratowano po kilka razy, np Citybank. Niektórzy ekonomiści rządową interwencję nazywali "wielkim amerykańskim rozbojem", gdyż była to publiczna pomoc dla sektora finansowego, który ma fundamentalne wady. Jak zauważyli zwolennicy złotego standardu w systemie pieniądza fides, bank centralny ma carte blanche na zwiększenie swojego bilansu nawet trzykrotnie.

W systemie standardu złota musiałby poczekać na odpływ złota i wzrost stóp procentowych. Nie odpowiada to jednak na pytanie, czy filozofię złotego standardu można stosować w fazie recesji. Pytanie to jednak zwolennicy złota uznają za bezzasadne. Standard złota należy wprowadzać wtedy, gdy jest to możliwe w celu zredukowania niszczących cyklów koniunkturalnych. W opinii J. Nasha finansowe kryzysy będą występować rzadziej, jeśli będzie istniał międzynarodowy standard pieniężny, taki jak standard złota, lub konkurencja między światowymi walutami, aby wstrzymać inflację i zapobiec nadużyciom na rynku nieruchomości. Wyraził także sceptycyzm co do programu rządowego jako propozycji ratunku.

"Mam wrażenie, że rząd nie jest w stanie zrobić niczego poza krótkoterminowym nastawieniem. (…) Potrzebujemy naturalnej stabilności". Nash stwierdził, że różne grupy interesu, które popierają keynesowskie, krótkoterminowe teorie ekonomii sprzedały społeczeństwu tezę, że inflacja jest akceptowalna, że "zły pieniądz jest lepszy niż dobry pieniądz". Ta teza poprowadziła do niebezpiecznych i złych kredytów mieszkaniowych – kredytów zakładających, że wartość mieszkań będzie ciągle rosła i przynosiła zyski. Allan Greenspan w "Daily Show" w 2007 roku, na pytanie dziennikarza po co nam instytucja, która ustala wysokość stóp procentowych, gdy mamy do czynienia z wolnym rynkiem, odpowiedział: "Banki centralne mogą nie istnieć w systemie standardu złotego, który obowiązywał w XIX wieku. Wiele procesów zachodziło tam automatycznie, ponieważ ludzie kupowali i sprzedawali złoto, zaś rynek robił to, co bank centralny. Do pewnego stopnia, ze względu na zarządzanie ilością pieniądza przez bank centralny, obecny system nie jest wolnorynkowy".

"W dzisiejszym systemie pieniądza fiducjarnego, gdy banki centralne określają podaż pieniądza, ogólny poziom cen nie ma żadnej kotwicy. Pomiędzy stabilną walutą a ruiną hiperinflacji stoją tylko niepewne ze swej istoty decyzje polityczne" – twierdził Paul Samuelson, niedawno zmarły noblista i doradca amerykańskich prezydentów.

Krytycy waluty złotej uznają, że statek zakotwiczony jest często w trudniejszej sytuacji niż statek płynący swobodnie. Krytycy złota woleli powierzyć losy inflacji i poziomu cen monetarnej polityce przyzwoitych rządów (o co zawsze warto wznosić ręce do nieba), niż zdać się na kaprysy południowoafrykańskich kopalń, rosyjskiego handlu złotem i wahań popytu i podaży na ten metal. Ani te, ani inne zarzuty wobec standardu złota nie brzmią dzisiaj zbyt zdecydowanie.

Troska o rządzących, którzy muszą wybrać pomiędzy swobodnym przepływem kapitału a prowadzeniem niezależnej państwowej polityki pieniężnej, nie doprowadza do łez. Złoto więc nie okazało się, trzeba przyznać po latach, jedynie fetyszem. Czy może się odrodzić jak Feniks, jako środek wymiany – wątpliwe. I nie tylko dlatego, że w epoce waluty złotej, w latach 1870-1914 inflacja i produkcja wahały się bardziej niż w ciągu 30 lat powojennych. Ostatni kryzys weryfikuje bowiem tę statystykę. Być może dlatego, że okrutny dylemat makroekonomii – wielkie koszty społeczne inflacji lub bezrobocie – nie zostanie rozwiązany przez złotego Feniksa.

Rządy mają też na ogół zbyt dużo zobowiązań wyborczych, by zrezygnować z instrumentów związanych z kreacją pieniądza. Chyba że logika FED, którą zwolennicy standardu złota nazwali logiką Alicji w Krainie Czarów, która uważa, że to co spowodowało kryzys, może go jednocześnie uleczyć (chodzi o niskie, a czasem negatywne stopy procentowe), doprowadzi do przełomu w myśli ekonomicznej. Ale na to musimy jeszcze zaczekać.

Paweł Badzio

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: