Perła w kokonie

Perła w kokonie

[30.09.2014] Dzieła rodzeństwa Witaczków nie zniszczyła ani wojna światowa, ani komuna, ale dobiły je po 1989 roku realia naszej wersji wolnego rynku. Dziś w podstołecznym Milanówku, kolebce polskiego jedwabnictwa, powstają anonimowe akcesoria z chińskiego surowca.

Gdyby Henryk i Stanisława Witaczkowie urodzili się w Ameryce, mieliby dziesiątki pomników, a ich nowatorski przemysł jedwabiu naturalnego, który stworzyli w 1924 r., byłby niewyczerpanym źródłem dostatku i chluby dla Polaków. A u nas mamy jeden z kolejnych przypadków rodzimej głupoty, bezmyślnego zmarnowania dorobku życia człowieka, który wizjonerstwo, wybitny talent i wszechstronne umiejętności spożytkował dla dobra rodaków i sławy ojczyzny.

Zamiłowanie do jedwabiu

Umiłowanie jedwabiu Henrykowi zaszczepił pradziad (po stronie mamy – Jadwigi), inżynier Rudolf Gillem, jeden z akcjonariuszy Spółki Jedwabniczej, zawiązanej w Warszawie w 1853 r. Spółka istniała – z przerwami – kilkadziesiąt lat i ona to właśnie przyczyniła się do nasadzenia w Polsce drzew morwowych, z których wiele przetrwało do XX wieku. Mama Henryka i Stanisławy – Jadwiga Bajkowska – za namową dziadka Rudolfa, ukończyła w 1890 r. kurs jedwabniczy w Muzeum Pszczelarstwa w Warszawie.

Kilkadziesiąt lat później jej syn Henryk też przeszedł kurs hodowli morwy i jedwabników oraz produkcji jajeczek jedwabnika systemem Pasteura, ale w… Gruzji. Tam bowiem władze carskie, wycofujące się z terenu Królestwa po wybuchu I wojny światowej, ewakuowały, często przymusowo, sporą część ludności polskiej. Stanisław Witaczek, urzędnik kolejowy, wraz z żoną Jadwigą i dziećmi – Stanisławą (ur. 1897) i jej młodszym bratem Henrykiem (ur. 1901) – znaleźli się w 1915 r. na Zakaukaziu, wśród kilkudziesięciu tysięcy Polaków, których wysiedlono.

W Gruzji Henryk ukończył w 1919 r. gimnazjum filologiczne (rozpoczął w Polsce gimnazjum im. M. Reja), należał do polskiej drużyny harcerskiej. Tam też przeszedł pierwszy etap wtajemniczenia w dziedzinę jedwabnictwa w Państwowej Stacji Jedwabniczej w Tyflisie (obecnie Tbilisi, stolica Gruzji); pracował jako robotnik w Doświadczalnej Wytwórni Nici i Tkanin, w której jego ojciec był kierownikiem działu produkcji.

Henryk edukację zaczął od sprzątania fabryki jedwabiu jako niewykwalifikowany robotnik. Stopniowo poznawał wszystkie działy produkcji: od rozwijania oprzędów, po tkanie i farbowanie przędzy i tkanin. Jednocześnie studiował na Wydziale Ekonomii Politechniki w Tyflisie. Jego siostra Stanisława pracowała społecznie i współtworzyła na Kaukazie organizacje zawodowe. Jak wspominała: "Będąc na obczyźnie podjęliśmy z Henrykiem postanowienie, że gdy wrócimy do kraju, to przystąpimy do zaszczepienia w Polsce jedwabnictwa naturalnego na skalę przemysłową."

Marzenia o złotej nici

W 1921 r. Stanisława i Henryk Witaczkowie byli już w Polsce, zamieszkali w podstołecznym Milanówku. Stanisława podjęła pracę w spółdzielni wydawniczej "Książka", a Henryk studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Jednocześnie przez kilka lat próbował zainteresować władze państwowe i gospodarcze przemysłem jedwabniczym, ale bez skutku. "Spotkawszy się z niedowierzaniem i niedocenianiem, a nawet z ostrą krytyką, chcąc dowieść, że jest to możliwe, postanowiłem wszystkie swe wysiłki włożyć i samodzielnie je zrealizować" – fragment z własnoręcznie napisanego życiorysu Henryka Witaczka.

Razem z siostrą, studentką biologii, wędrowali po Polsce, lokalizując stare drzewa morwy, sadzone przed pół wiekiem. Rozpoczęli pierwsze eksperymenty – rozprowadzanie sadzonek morwy i nasion, które pozyskiwali we własnym sadzie oraz otrzymywali w darze ze starych drzew, m.in. od hr. Łubieńskiego i od hr. Krasińskiego z Opinogóry. Sami zakładali szkółki i zaczęli prowadzić szkolenia o uprawie morwy i hodowli jedwabników. Szybko nastąpiło pospolite "ruszenie" Polaków – zaczęli nawet z jednego drzewa białej morwy hodować jedwabniki w mieszkaniach – produkcja trwała tylko dwa miesiące, raz w roku, więc można było wytrzymać tę niewygodę.

Już w 1924 r. Witaczkowie przeprowadzili osiem wychowów jedwabnika, ale mieli problem z wykorzystaniem surowca. W willi "Józefina", przy ul. Piasta 13, gdzie mieszkali, w suterenie Henryk skonstruował urządzenia do rozmontowywania kokonów oraz ręczne krosna tkackie. Miał pomysł stworzenia placówki doświadczalnej i zakładu produkcyjnego wytwarzającego tkaniny jedwabne – w willi "Józefina" w 1924 r. zarejestrowano Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą w Milanówku (CDSJ). Trzy lata później odbył się pierwszy Instruktorski Kurs Jedwabniczy dla 42 słuchaczy – prowadzony przez Stanisławę Witaczkównę. Kursy trwały corocznie, aż do 1951 r. Przez 24 lata tego typu szkolenie ukończyło ponad 700 osób, które pracowały w fabryce, a niektóre podjęły własną działalność jedwabniczą. Pięć lat po powstaniu CDSJ, w 1929 r. w Poznaniu, podczas Powszechnej Wystawy Krajowej placówka miała już swój pawilon wystawienniczy.

Widząc sukces młodego przedsiębiorcy, przychylniejszym okiem na dzieło rodzeństwa Witaczków zaczęły patrzeć władze II RP. Sadzenie drzew morwy zaczęło być wspierane i propagowane m.in. przez: Ministerstwo Rolnictwa (które nakazało zakładanie szkółek morwowych w nadleśnictwach), Ministerstwo Komunikacji (które zaleciło obsadzić tory żywopłotami morwowymi, co miało chronić trakcje przed śniegiem oraz służyć dróżnikom jako materiał do hodowli jedwabników), Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej (które propagowało hodowlę w zakładach opiekuńczych) oraz Ministerstwo Sprawiedliwości (które zainicjowało sadzenie morwy i rozwijania hodowli jedwabników przy więzieniach).

Młodzieńcze marzenia rodzeństwa Witaczków nabrały realnego wymiaru. Z całego kraju zaczęły napływać kokony – surowiec do produkcji jedwabiu; były już przygotowane "maszyny" – początkowo domowym sposobem skonstruowane przez Henryka. I tak ruszyła, początkowo na małą skalę, produkcja polskiego jedwabiu.

Przez kilka lat CDSJ rozpowszechniła w Polsce miliony sadzonek morwowych, prowadziła kursy instruktorskie, odczyty, pokazy i konkursy, wydawała podręczniki, plakaty i ulotki. Dyrektorem naczelnym był Henryk, ale to Stanisława wykładała podczas kursów dla instruktorów jedwabnictwa i była współautorką wszystkich prac na temat jedwabnictwa wydawanych przez te placówkę.

Podwaliny pod fabrykę

Z uciułanych pieniędzy i pożyczek od przyjaciół, Witaczkowie zakupili ziemię na peryferiach Milanówka, przy ul. Brzozowej 1. W cztery lata po zarejestrowaniu CDSJ wmurowano kamień węgielny pod budowę przyszłych zakładów jedwabiu naturalnego. Niecałe dwa lata później, 1 czerwca 1930 r., odbyło się poświęcenie pawilonu kursów jedwabniczych na zakupionym terenie. Uroczystego przecięcia wstęgi dokonał prezydent Ignacy Mościcki, który kilkakrotnie wyraził słowa uznania rodzeństwu Witaczków za ich pionierską działalność.

W 1936 r. wybudowano budynek tkalni i stopniowo zwiększał się park maszynowy. W 1938 r. CDSJ miała kapitał zakładowy w wysokości 150 000 zł. W tym czasie w fabryce pracowało 137 osób, pięciu techników i 22 urzędników. W pierwszych latach działalności CDSJ w Milanówku produkowano przede wszystkim tkaniny odzieżowe, później dekoracyjne, liturgiczne i sztandarowe, a od 1933 r. nowatorskie tkaniny i linki spadochronowe dla wojska. Ważnym elementem produkcji były nici do szycia, które z powodzeniem konkurowały z nićmi znanej firmy niemieckiej Güttermann oraz nici chirurgiczne i izolacyjne.

Nadal istotną częścią działalności CDSJ było zaopatrywanie hodowców w sadzonki drzew morwowych, jaja jedwabników (grenę), skup kokonów, opracowanie i druk instrukcji oraz podręczników. Prowadzono szeroką akcję propagandową jedwabnictwa: odczyty, felietony w radiu, sprzedaż gablot z eksponatami do szkół, itd. – tym zajmowała się przede wszystkim Stanisława Witaczek, prekursorka współczesnej reklamy. Do 1939 r. Witaczkowie opublikowali siedem wydań publikacji popularno-naukowej "O hodowli jedwabników".

Nowoczesne podejście do biznesu

W latach 30. XX wieku CDSJ z Milanówka posiadała już własną sieć eleganckich sklepów "Milanówek" – 10 placówek w Polsce. W 1931 r. Witaczkowie otworzyli pierwszy sklep firmowy przy ul. Traugutta 2 w Warszawie, przez całe lata znany był sklep firmowy przy ul. Chmielnej. O rozmachu, z jakim planowano rozwój przemysłu jedwabiu naturalnego, może także świadczyć otwarcie w 1937 r. w Warszawie Studia Mody, oczka w głowie Stanisławy Witaczek. Pomysł był ambitny, bo jak można było przeczytać na ulotce: "Studio miało poszukiwać nowych form piękna i celowości w stroju kobiecym, dążyć do osiągnięcia harmonii między formą a materiałem".

CDSJ miała również bardzo nowoczesne, jak na owe czasy laboratorium, w którym pracowali nie tylko rodzeństwo Witaczkowie, ale i znakomici chemicy, jak np. Miron Krasnodębski. W laboratorium opracowano m.in.: nowatorską metodę wytwarzania artykułów kosmetycznych z wykorzystaniem białka jedwabnika, mydło, szampony, proszek do prania jedwabiu, a także perfumy. Ogółem wartość sprzedaży fabryki wyniosła w 1936 r. ponad 580 000 zł. Podczas XIV Targów Poznańskich w 1935 r. zaprezentowano wysokiej jakości tkaninę spadochronową wykonaną z jedwabiu produkowanego w Milanówku, konkurującą z tkaninami japońskimi, uznawanymi za najlepsze w świecie. Dzięki tego typu innowacyjnym projektom, które potem wdrażano do produkcji, następował dynamiczny rozwój firmy.

Legalnie i podziemnie

Lata okupacji niemieckiej nie oznaczały zamknięcia znakomicie prosperującego zakładu. Produkowane w tym czasie w Milanówku jedwabne spadochrony wygrywały nawet z uważanym za bezkonkurencyjny jedwabiem japońskim. Z tego to powodu Niemcy uznali CDSJ za zakład specjalny i przysłali swojego komisarza. W praktyce, dzięki tej "przyjaznej współpracy" Henrykowi Witaczkowi udało się ocalić wielu Polaków od ulicznych łapanek, bo dawał im prawdziwe lub fikcyjne zatrudnienie.

W 1942 r., wykorzystując dawne zapasy, wprowadzono ręczne zdobienie tkanin jedwabnych. Trzeba było znaleźć zatrudnienie dla nowych pracownic, w większości młodych dziewcząt. Malarnię zorganizowano w Milanówku, w pawilonie kursów instruktorskich pod kierownictwem artysty plastyka Zofii Korwinowej. Taki był początek ręcznie malowanych kuponów z Milanówka – kilka wzorów zaprojektowała Stanisława Witaczkówna.

W czasie wojny zakłady w Milanówku i majątek w Żółwinie stały się przystanią dla setek Polaków – tu ratowano dzieci z Zamojszczyzny, dano schronienie w sierpniu 1944 r. dzieciom i personelowi z Warszawskiego Sierocińca ks. Baudouina (ponad 700 osób), przechowano sprzęt Szpitala Dzieciątka Jezus, wspierano tajne Liceum Ogólnokształcące w Milanówku. W żółwińskim dworze, szkołach, wynajętych pokojach na wsi oraz w Milanówku na terenie CDSJ i w willi "Księżanka" schronienie i pomoc dostawali ci, którzy w zawierusze wojennej nie mieli się gdzie podziać i z czego żyć, a losy wojny rzuciły ich w te strony. Był to azyl dla ludzi wysiedlanych z innych części kraju, a w 1944 r. uchodźców z Warszawy po Powstaniu Warszawskim. Mieszkali oni pod swoim lub przybranym nazwiskiem. Wielu z nich dostawało też pracę.

Wśród setek uchodźców zamieszkałych podczas okupacji w Żółwinie, którzy korzystali z gościnności państwa Witaczków znalazł się pisarz, dziennikarz, podróżnik i… antykomunista – Antoni Ferdynand Ossendowski, który przez swoją działalność antybolszewicką, stał się jedną z najbardziej poszukiwanych osób przez radzieckie CzeKa (poprzedniczkę KGB). Ossendowski niedługo przed wkroczeniem Armii Czerwonej rozchorował się i zmarł 3 stycznia 1945 r. Został pochowany na cmentarzu w Milanówku.

Pognębić kapitalistę

Zaledwie kilka dni po wkroczeniu do Warszawy Armii Czerwonej – 23 stycznia 1945 r. – pełnomocnik Resortu Gospodarki Narodowej i Finansów, podlegający Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego wystosował urzędowe pismo: "Powierza ob. Henrykowi Witaczkowi, zamieszkałemu w Żółwinie, powiat Błonie, obowiązki tymczasowego kierownika, dyrektora w CDSJ w Milanówku. Obowiązkiem jego jest zabezpieczenie majątku przedsiębiorstwa (…) natomiast sprzedaż i odstąpienie surowców, półfabrykatów i produkcji oraz wszelkich ruchomości może się odbyć tylko za zgodą Wydziału Przemysłu w Grodzisku".

Henryk Witaczek nie spodziewał się tak szybko tej decyzji , ale jego siostra Stanisława, kierowana intuicją, wiedziała, że to nastąpi szybko – wspomina tym w swoich pamiętnikach córka Henryka, Beata Nehring, z domu Witaczek. Niecałe trzy miesiące później – 13 kwietnia 1945 r. – CDSJ w Milanówku przeszła pod tymczasowy zarząd komisaryczny, a twórca polskiego przemysłu jedwabiu naturalnego z właściciela stał jedynie kierującym tą placówką, a i to w zakresie wyznaczonym przez nową władzę. Jak napisano dalej w oficjalnym piśmie: "Nominacja wygasa po wyznaczeniu przez odpowiednie władze normalnego zarządu tymczasowego".

Mimo przeciwności nie tylko ze strony władz, rodzeństwo Witaczków, jak Feniks z popiołu, zaczęło swoje dzieło na nowo. W ulotce o CDSJ Stanisława Witaczek napisała wtedy: "Wyzwolenie zastało wszystkie działy produkcji i maszyny Stacji Jedwabniczej z rozkazu okupanta rozmontowane i przygotowane do wywozu do Niemiec. Minęły miesiące zanim wyremontowano i skompletowano maszyny i urządzenia. Podjęto na nowo prace doświadczalne, propagandę jedwabnictwa i prace szkoleniowe. Założono Liceum Jedwabnicze z internatem… Obecnie CDSJ i jej założyciele dążą do wznowienia dawnych zasad produkcji, których dewizą była jakość."

Niezwykła pomysłowość i energia rodzeństwa spowodowały, że polskie jedwabnictwo miało szansę na ponowny podbój Europy. W tym czasie CDSJ przejęła zamek w Otmuchowie na Śląsku, ratując go przed rabunkiem i dewastacją. Witaczkowie zorganizowali na terenie wokół zamku szkółki uprawy morwy oraz Technikum Jedwabnicze dla sierot wojennych. Ale ludowa władza miała inne plany.

We wrześniu 1946 r. zmieniono schemat organizacyjny całego przedsiębiorstwa, dostosowując go do zbiurokratyzowanych, sztywnych norm radzieckich – wprowadzono ścisłą kontrolę, także nad działaniami dyrektora Witaczka, którego zmuszono do uruchomienia produkcji tkanin ze sztucznego włókna.

Nie trzeba było długo czekać. Komunistyczne władze postanowiły w najbardziej dotkliwy sposób zniszczyć dorobek "kapitalistów" Witaczków. W 1947 r. nakazano zmianę nazwy CDSJ w Milanówku na Państwowe Centralne Zakłady Jedwabiu Naturalnego "Milanówek", mimo że formalnie upaństwowienie jeszcze nie nastąpiło. Nakazano również likwidację sklepów firmowych. Niecały rok później, 10 marca 1948 r., PCZJN "Milanówek" zostały przejęte na własność państwa ("Monitor Polski" z 26.06.1948 r.). Zresztą w tym wydaniu "Monitora" "Milanówek" znalazł się w doborowym towarzystwie, obok takich firm, jak m.in.: Cegielski-Poznań, Portland-Cement "Szczakowa", Widzewska Manufaktura-Łódź.

Także tym roku Stanisława Witaczkówna dostała odmowę otrzymania paszportu, a tym samym wyjazdu do Francji na I Congres International de la Soie w Lyonie. Cztery miesiące później – 30 września 1948 r. – odwołano Henryka Witaczka ze stanowiska dyrektora. Zaproponowano mu stanowisko dyrektora Instytutu Doświadczalnego Jedwabiu Naturalnego – na miejsce jego siostry Stanisławy. Był to taktyczny manewr komunistycznych władz. 20 października tego roku Henryk Witaczek otrzymał lakoniczne pismo: "Na polecenie Ministra Przemysłu i Handlu Centralny Związek Przemysłu Włókienniczego zwalnia obywatela z dotychczasowego stanowiska".

Założyciel i ojciec wielkiego sukcesu zakładu jedwabiu naturalnego został zmuszony do opuszczenia firmy, dla której pracował całe życie. Ale komunistyczne władze nie zadowoliły się tylko pozbawieniem go własności i stanowiska – 22 października 1951 r. Henryk Witaczek został skazany na 10 lat więzienia. Spędził prawie trzy lata w cieszącej się złą sławą Gęsiówce (Centralne Więzienie Warszawa II Gęsiówka), z którego wyszedł w 1953 r. wyniku amnestii. Nie wrócił już do jedwabnictwa, ale nie mógł żyć bezczynnie. Zamieszkał w folwarku, w małej wsi Wyprys pod Mszczonowem. Gospodarował tam z wielkim zapałem. Zreperował turbinę, dzięki której miał własne źródło prądu, założył winnicę, uprawiał owoce i jarzyny, które przywoził na targ do Grodziska. Rewelacją na owe czasy była jego plantacja papryki, niestety, w latach 50. XX wieku prawie nieznanej i niedocenianej. Pozostały tylko fotografie koszy pełnych dużych, dorodnych strąków.

Stanisława Witaczkówna zmarła 19 stycznia 1965 r. Henryk zmarł nagle, w wyniku upadku na oblodzonej ulicy 11 stycznia 1978 r. Oboje są pochowani w grobie rodzinnym na Powązkach w Warszawie.

Chińszczyzna w Milanówku

Jeszcze w latach 70. XX wieku milanowskie zakłady produkowały znaczną część galanterii z jedwabiu naturalnego, opartego na krajowym surowcu. Jednak w końcu lat 70. hodowla jedwabników, która stanowiła o wyjątkowości Milanówka w skali kraju, zaczęła podupadać, a dobił ją kryzys w latach 80. Po 1989 r. całkowicie wstrzymano produkcję z krajowego surowca. Zaczęto sprowadzać surowy jedwab z Chin.

O ratowanie degradującego się w oczach dziedzictwa Witaszków nikt po 1989 r., w wolnej Polsce, nie dbał. We wrześniu 1995 r. w Zakładach Jedwabiu Naturalnego w Milanówku ustanowiono ponownie zarząd komisaryczny (po raz pierwszy było to w czasie okupacji hitlerowskiej). Proces prowadził Bankowy Dom Handlowy – likwidator wszedł do fabryki po ponad rocznym trwaniu zarządu komisarycznego. Postanowiono, że cała scheda po Witaczkach – Milanówek oraz majątek Żółwin wraz z klasycystycznym dworkiem zostaną sprzedane. W 1995 r. Zakłady Jedwabiu Naturalnego wstrzymały skup kokonów, co ostatecznie przesądziło o zakończeniu działalności fabryki po 71 latach.

Pracowała jedynie malarnia na jedwabiu, ale już na materiale sprowadzanym z Chin. Jeden z dyrektorów fabryki w Milanówku powiedział: "Na pewno można tutaj produkować i zdobić jedwab, ale po tylu latach degradacji trzeba by wysokich nakładów, aby uratować – wznowić produkcję polskiego jedwabiu z krajowego surowca. Kasa tej fabryki jest pusta,  wierzyciele obsiedli niemal wszystko, a wartość zdewastowanego majątku przerosła jego dług. I to dało szansę do wkroczenia syndykowi."

I tak wieść poszła, że za grosze są do kupienia Zakłady Jedwabiu Naturalnego z atrakcyjnym 10-hektarowym terenem. Pewnym utrudnieniem była sytuacja prawna schedy po rodzeństwu Witaczkach – żyła jeszcze córka Henryka, Beata Nehring. Na nic zdały się jej petycje, prośby i starania – dobijała się do prezydentów RP, do Ministerstwa Skarbu Państwa. Córka Witaczka miała słuszną wątpliwość, czy CDSJ w Milanówku jako placówka naukowo-badawcza, mająca fabrykę, powinna podlegać ustawie nacjonalizacyjnej z 1946 r. Jako jedyna prawowita spadkobierczyni całego dorobku ojca przegrała walkę z władzami tzw. wolnej już Polski. W samej fabryce była, delikatnie mówiąc, traktowana jako persona non grata, szalona artystka, która chciała jeszcze uratować część honoru polskiego jedwabnictwa naturalnego – projektowała wzory (szczególnie tafty), doglądała pracowni malarskiej.

22 lipca 1997 r. cały milanowski majątek Witaczków wykupił jeden człowiek, który założył spółkę Jedwab Polski. Beata Nehring nie mogła się porozumieć w żadnej kwestii z nowym właścicielem zakładów.  Pozwalano jej, aczkolwiek bardzo niechętnie, na pobyt jedynie w pracowni – malarni tkanin. Córka Henryka Witaczka zmarła w 2009 r. w poczuciu ogromnej niesprawiedliwości.

Obecnie, w miejscu, w którym powstawały perełki malowane ręcznie przez polskie artystki, w dawnej siedzibie CDSJ w Milanówku, tłucze się akcesoria niby to z polskiego jedwabiu, korzystając bezceremonialnie z 90-letniej tradycji i dorobku prekursora polskiego jedwabnictwa. W celach propagandowych, organizuje się na terenie dawnej CDSJ, Biennale malarstwa na jedwabiu. W jednym z pawilonów, prowizorycznie odbudowanym, podobno ma powstać Muzeum im. Henryka i Stanisławy Witaczków – ale o tym jest cicho od kilku lat. Na terenie zakładu ostało się tylko jedno drzewko morwowe, ostatnia pamiątka po złotych czasach polskiego jedwabiu.

Opracowano na podstawie oryginalnych dokumentów po rodzeństwu Witaczkach, dokumentach Beaty Nehring z domu Witaczek oraz rozmów, jakie prowadziłam z Beatą przez ponad 30 lat.

Małgorzata Dygas

Treści dostarcza Gazeta Bankowa

Oceń ten artykuł: