Sprawdź, na co warto pójść do kina

Sprawdź, na co warto pójść do kina

[29.05.2013]  Zaczęło się. Temperatura wzrosła, obudziły się niedźwiedzie, zakwitły kwiaty, powróciły bociany. Jesteśmy już po pierwszym grillu, pierwszej rowerowej wycieczce i pierwszym zabitym komarze.

Zimowe kurtki zamieniliśmy na przewiewne t-shirty, których nie zdejmiemy prawdopodobnie do końca września. Środowisko budzi się do życia, a my razem z nim. Wzmogła w nas radość, wzmogła potrzeba rozrywki.

Przeżywany stan ma bezpośrednie przełożenie na repertuar kinowych premier, z którym obcować będziemy przez najbliższe miesiące. W okresie letnim kino bowiem wraca do swoich korzeni – wraca do pełnienia roli pożywki dla ludu oraz krzewienia niczym nieskrępowanej rozrywki. Najczęściej właśnie w tym okresie bezpośrednio dowiadujemy się na czym polega siła widowiskowości X muzy. To wtedy w kinach 80 % repertuaru składa się z blockbusterów, czyli tych przedstawicieli filmowego mainstreamu, których głównym celem jest "zmiecenie konkurencji" i zarobienie jak największej ilości pieniędzy. Dystrybutorzy zabijają się o to, by premiery komercyjnych hitów miały swoją datę właśnie w okresie letnim. Doskonale bowiem wiedzą, jakiego rodzaju estetycznych doznań łaknie wtedy widownia.

Celem artykułu jest subiektywne przybliżenie najważniejszych blocbusterów tegorocznego letniego sezonu filmowego, wyrażone z dozą antycypacji. O wielu z nich już słyszeliście, na kilka już zarezerwowaliście bilety. Są też takie, które stanowią wielką niewiadomą. Jedno jest jednak pewne: tego lata żaden z przeciętnych zjadaczy popcornu nie będzie narzekać na nudę.

Maj

Letni sezon filmowy 2013 nieoficjalnie zaczął się już w kwietniu, bo od premiery hitu SF "Niepamięć". Jednak z reguły to w maju komercyjna machina rozkręca się na dobre. I tak, miesiąc majowy – a po części także kolejne miesiące – upłynie pod znakiem powrotu starych znajomych. 9. maja do kin wszedł "Iron Man 3", czyli kolejna kontynuacja marvelowskiego szlagieru, traktującego o przygodach multimilionera Tony’ego Starka. Tym razem superbohater w żelaznej zbroi zmierzył się ze złowieszczym Mandarynem, w którego wcielił się Ben Kingsley. Na stołku reżyserskim zasiadł Shane Black, bardziej znany jako błyskotliwy scenarzysta takich przebojów kina sensacyjnego jak "Zabójcza broń" czy "Ostatni skaut". Objęcie funkcji reżysera komercyjnego hitu będzie z pewnością momentem przełomowym dla jego kariery. Już teraz można powiedzieć, że tegoroczny sezon letni zaczął się od finansowego, jak i artystycznego, sukcesu, gdyż wieści ze Stanów głoszą, iż "Iron Man 3", którego budżet opiewa na okrągłą sumę 200. milionów dolarów, po pierwszym weekendzie zarobił już bagatela ok. 175 mln. Pierwsze recenzje (w tym ta i od nas) także dają jasno do zrozumienia, że otwarcie drugiej rundy marvelowskich kontynuacji (w której zobaczymy także sequele "Thora" i "Kapitana Ameryki"), przygotowującej widzów do "Avengers 2" w 2015, można uznać za udaną i wielce obiecującą.

Innym starym znajomym, który w maju, po niemal czterdziestu latach, z hukiem powraca do kin, jest Jay Gatsby. Film "Wielki Gatsby", będący już piątą adaptacją słynnej powieści Francisa Scotta Fitzgeralda, wyreżyserował Baz Luhrman, czyli spec od widowiskowych i głośnych melodramatów. Po obejrzeniu trailera naprawdę trudno jest się tym projektem nie zainteresować. Prócz atrakcyjnej obsady (Leonardo DiCaprio, Carey Muligan, Tobey Maguire), uwagę przykuwa przede wszystkim strona techniczna filmu. Scenografię wzbogacić mają efekty cyfrowe, tworzone z myślą o technologii 3D. Kostiumowo i operatorsko również zapowiada się wybornie. Z kolei na ścieżkę dźwiękową mają składać się utwory współczesnych twórców, kojarzących się z muzyką pop. 17 maja okaże się, na ile ciekawe zabiegi stylistyczne pomogły w osiągnięciu sukcesu finansowo-artystycznego tego projektu, tudzież przyczyniły się do jego sromotnej porażki. Bo jedno jest niemal pewne- film, z uwagi na duże oczekiwania, wywoływać będzie raczej skrajne emocje. W Stanach właśnie zadebiutował – bardzo mieszane recenzje i tryumfalny pochód "Iron Mana 3″ nie zniechęciły do pójścia tłumów do kina – po pierwszym weekendzie 40 baniek wpadło na konto filmu Luhrmanna.

Ostatnim ważnym blockbusterem maja jest kontynuacja zrebootowanego klasyka science fiction. Mowa oczywiście o filmie "W ciemności: Star Trek". Odpowiedzialny za niego J.J. Abrams jest teraz z pewnością pochłonięty pracą przy siódmym epizodzie "Gwiezdnych Wojen", czego startrekowi puryści z pewnością nadal nie mogą mu wybaczyć. Wątpię jednak by szum medialny związany z przejściem reżysera do obozu wroga, wywarł większy wpływ na wynik finansowy kontynuacji przygód załogi U.S.S. Enterprise. Myślę, że prócz gwarancji widowiskowości, sympatyków "Star Treka" przyciągnąć powinna aura tajemniczości unosząca się nad projektem- charakterystyczna dla twórczości J.J. Abramsa. Na jej bazie przez fanów usnuta została teoria, według której Benedict Cumberbatch nie wcielił się w filmie w rolę Johna Harrisona, jak sugeruje lista płac, a w jednego ze słynniejszych czarnych charakterów startrekowego uniwersum- Khana. Czy mają rację? Przekonamy się 31 maja, czyli w dniu polskiej premiery filmu.

Pozostałe blocbustery maja:

"Tajemnica zielonego królestwa", czyli kolejna po "Epoce lodowcowej" i "Rio" animacja od Blue Sky Studios. Premiera 24 maja.

"Szybcy i wściekli 6", czyli dalsze przygody napakowanych kierowców. Premiera 24 maja.

Czerwiec

Należy pamiętać, że blockbustery to nie jedynie kosztowne widowiska, po brzegi wypełnione akcją i efektami wizualnymi. Produkcjami, nastawionymi na zysk i ukierunkowanymi na dostarczanie rozrywki, są także, albo przede wszystkim, komedie. A w tej materii w ostatnich latach- jako jedna z bardziej dochodowych komedii w historii – bryluje "Kac Vegas". W czerwcu do kin wchodzi trzecia i ostatnia część przygód skacowanej watahy. Zwiastun zapowiada "monumentalne zakończenie trylogii zniszczenia i złych decyzji". Trudno jest wątpić w humorystyczny slogan, zwłaszcza gdy ekipa odpowiedzialna za dwa poprzednie filmy, nie zmieniła się zarówno przed kamerą jak i za nią. Wszystko wskazuje na to, że "trójka" powtórzy sukces swoich poprzedniczek- przynajmniej ten kasowy. "Kac Vegas 3" w polskich kinach od 7. czerwca.

"Niepamięć", czyli widowisko postapokaliptyczne, nieoficjalnie otworzyło letni sezon filmowy. W czerwcu premierę mieć będzie inny przedstawiciel tego podgatunku SF. Mowa rzecz jasna o filmie "1000 lat po Ziemi" M. Night Shaymalana z Willem Smithem w roli głównej. O przewidywaniach związanych z tym projektem, jak i jego podobieństwie do "Niepamięci", szerzej pisałem w innym artykule. Przypomnę więc, iż przeczucia związane z tym filmem określane są przez dwa, kontrastujące czynniki. Pierwszy to osoba reżysera, co prawda obdarzonego potencjałem, aczkolwiek ostatnio regularnie zaliczającego finansowe klapy i regularnie sięgającego po Złote Maliny. Drugi czynnik ma w sobie odrobinę więcej nadziei, bo wiąże się z oryginalnym pomysłem wyjściowym, który prócz Shaymalana, rozpisany został przez Gary’ego Whitta- scenarzystę dobrze przyjętej przez widzów "Księgi ocalenia". Co ciekawe, jego skrypt został jeszcze poprawiony przez script doctorów, których rolę pełnili nieprzeciętni scenarzyści – Stephen Gaghan ("Traffic") oraz Mark Boal ("Hurt Lockera"). Może reżyser "Osady" w końcu zrozumiał (lub zrozumieli to producenci), że przy jego obecnej formie przyda mu się pomoc przy pisaniu filmowego skryptu? Na efekt ich pracy poczekamy do 14. czerwca.

Hity czerwcowego repertuaru prawdopodobnie przyćmione jednak będą powrotem na duży ekran ikony amerykańskiego komiksu. "Człowiek ze stali" jest kolejną kinową wersją przygód Supermana. W 2006 roku "Superman: Powrót" zaliczył niespodziewaną klapę, dlatego bogatsza o to doświadczenie wytwórnia Warner Bros., postanowiła powtórzyć próbę wskrzeszenia najpopularniejszego superbohatera. Tym razem zaangażowano nazwiska gwarantujące sukces. Film wyprodukowany został przez Christophera Nolana, który niejako wypracował sobie tę posadę, dzięki wcześniejszemu umiejętnemu odświeżeniu przygód innego bohatera stajni DC comics- Batmana. Na stołku reżyserskim zasiadł z kolei Zack Snyder, twórca obdarzony niezwykle oryginalnym i widowiskowym stylem, który obnażył filmem "300". Co ważne, reżyser zdołał już poznać uniwersum DC przy okazji realizacji jednego ze swych filmów. Chodzi oczywiście o tytuł "Watchmen Strażnicy", przez wielu uznawanym za jedną najlepszych komiksowych ekranizacji jaka kiedykolwiek powstała. Wątpliwości może budzić jedynie osoba scenarzysty. David S. Goyer to hollywoodzki rzemieślnik, wprawiony w adaptowaniu komiksów. Problem w tym, że filmy na podstawie jego scenariuszy (za wyłączeniem "Mrocznego miasta" i "Batmana: Początku") nie mogą pochwalić się wyjątkową jakością. Jednak opierając przewidywania na zwiastunie, możemy być raczej spokojni. Widać bowiem, iż w produkcji górę bierze- znany z Batmanów Nolana- "nowy realizm", poprowadzony sprawną ręką Snydera. Nowy Superman jest bodaj najgorętszą premierą tego lata, a zatem sympatycy popcornowej rozrywki dobrze znać powinni jej datę- 21. czerwca. Nieco więcej o przewidywaniach związanych z tym filmem znajdziecie w tekście redakcyjnego kolegi.

Pozostałe blockubustery czerwca:

"Stażyści", czyli Owen Wilson i Vince Vaughn w kolejnej wspólnej komedii. Premiera 21 czerwca.

"Świat w płomieniach", czyli Emmericha zniszczenie Białego Domu- tym razem bez udziału kosmitów. Premiery 28 czerwca.

"Iluzja", czyli "magiczny skok" z plejadą gwiazd. Premiera 28 czerwca.

Lipiec

Letni miesiąc otwiera długo oczekiwana animacja. "Uniwersytet potworny" jest prequelem "Potworów i spółki" – hitu wytwórni Pixar sprzed, uwaga, 12 lat. Tak, dokładnie tyle czasu twórcy kazali sobie czekać na powrót zwariowanego duetu potworów. Był to swego rodzaju as w rękawie popularnej wytwórni, która czekała na dogodny moment jego wykorzystania. Tym razem widz ma poznać początki przyjaźni Mika i Jamesa, którzy razem uczęszczali do Uniwersytetu potwornego. Film prócz tego, że ma zagwarantowaną dziecięcą widownie, to- z poczucia sentymentu- z pewnością wybiorą się na niego także dorośli, którzy wychowywali się w okresie pierwszych animacji Pixara. Trudno więc uwierzyć, by animowany powrót starych znajomych zakończył się inaczej niż frekwencyjnym sukcesem. Premiera- 5 lipca.

Jedna z ciekawszych premier lipca, pozostaje jednocześnie największą niewiadomą tegorocznego sezonu letniego. Zdawać by się mogło, że "World War Z" posiada wszelkie atrybuty do osiągnięcia sukcesu. Widowiskowy pomysł wyjściowy (walka z pandemią zombie), mega gwiazdę w roli głównej (Brad Pitt), sprawnego reżysera (Marc Forster) oraz wybitnego operatora (Robert Richardson). Wątpliwości zrodziły się jednak po perturbacjach jakie zaczął przechodzić scenariusz. Początkowo za skrypt, powstały na bazie powieści Maxa Brooksa, odpowiadał J. Michael Straczynski (Babylon 5). Potem rolę scenarzysty przejął Matthew Michael Carnahan (Stan gry). Gdy nakręcono już film, jego efekt końcowy nie podobał się producentom, dlatego też zatrudniono script doctora w osobie Drew Goddarda (Lost: Zagubieni). Ekipa musiała więc zebrać się ponownie w celu nakręcenia dokrętek. W pewnym momencie problemy te zaczęły mocno irytować Brada Pitta – pełniącego także rolę producenta – co dawał do zrozumienia medialnymi wypowiedziami. Czy całe zamieszanie ostatecznie wpłynęło na jakość tego, skądinąd, głośnego i przykuwającego uwagę projektu, przekonamy się 5. lipca.

"Pacific Rim", kolejna lipcowa premiera, jest filmem, który całym sobą odzwierciedla to co rozumiemy pod pojęciem blockbustera. Wielki budżet (180 mln $), wielki rozmach, wielki (dosłownie) motyw przewodni- czyli cechy, które wpływają na wielkość naszych oczekiwań. Za kamerą, po pięcioletniej przerwie, stanął meksykański wizjoner Gulliermo del Toro. Film opowiada o walce ziemskich zastępów z ogromnymi monstrami. Jedyną szansą ludzkości na pokonanie przeciwników, jest stworzenie jednostek odpowiadających im rozmiarem. Widowiskowe sceny pojedynków gigantycznych robotów z potworami mają być wizytówką tego projektu. Zapowiada to także nader atrakcyjny trailer, z którego płynące sygnały jasno dają do zrozumienia, że w przypadku "Pacific Rim" mamy do czynienia z najbardziej spektakularną premierą tego lata.

Film ten może także okazać się interesującą wypadkową popularności "Transformers", znanego z "Power Rangers" kiczu i pojedynkowego pomysłu, nostalgii za "Godzillą" oraz innych dziecięcych fascynacji. Cień na nowy projekt del Toro zdaje się rzucać jedynie osoba scenarzysty. Warto zauważyć, iż w karierze niedoszłego reżysera "Hobbita", tylko raz zdarzyło się, by kierował on projektem nie opierającym się na scenariuszu jego autorstwa. Mowa o filmie "Blade: Wieczny łowca 2" i każdy wie czym to się skończyło. Scenariusz do "Pacific Rim" napisał mało doświadczony Travis Beachman, wcześniej odpowiedzialny za "Starcie tytanów". Może powinienem poddać się egzorcyzmom, ale osobiście dość dobrze wspominam ten film, dlatego też zaangażowanie tego scenarzysty do projektu del Toro, akurat dla mnie, nie stanowiło i nie stanowi większego problemu. Wielu pewnie przeszkadzać będzie także brak znanych nazwisk w zespole aktorskim (prócz co raz popularniejszego Idrisa Elby), ale umówmy się, ten film nie aktorstwem ma stać. Pretendujący do miana kasowego hitu tego lata film, wchodzi na nasze ekrany 12. lipca. Mam nadzieje, że mój optymizm okaże się w pełni uzasadniony.

Tydzień później do kin w Polsce wejść ma nowy film Gora Verbinskiego. Mam wrażenie, iż "Jeździec znikąd" ma być westernową wersją "Piratów z Karaibów", których trzy części wyreżyserował właśnie Verbinski. Oceaniczne przestworza zastąpiono więc stepami Dzikiego Zachodzi, a postacie miast statkami poruszać się będą na koniach. Wielce prawdopodobne, iż stylistyka westernu musiała spodobać się reżyserowi podczas kręcenia "Rango". Innym łącznikiem między "Jeźdźcem znikąd", a poprzednimi filmami Verbinskiego, jest osoba Johnny’ego Deppa. Aktor ten ponownie wciela się w rolę wizerunkowo zbliżoną do Jacka Sparrowa, co w przypadku jego osoby staje się powoli irytujące. Oczywiście nie jest to irytujące na tyle, by przeszkodzić filmowi w odniesieniu komercyjnego sukcesu. A ten będzie potrzebny. "Jeździec znikąd" to bowiem najdroższa premiera tego lata, gdyż jej budżet oscyluje wokół 250 mln $. Za produkcję jednak odpowiada Jerry Bruckheimer, któremu jak wiemy niezwykle rzadko zdarzają się finansowe klapy. Parawestern od Verbinskiego do polskich kin wchodzi 19. lipca.

W ramach przytaczania kolejnych potencjalnych kasowych szlagierów lipca, mógłbym napisać o zbliżających się przygodach rosomaka w kraju kwitnącej wiśni lub o kolejnej misji emerytowanych agentów. Nie zrobię tego jednak, gdyż możliwości komercyjne przytaczanych filmów wydają mi się zbyt oczywiste. Filmem, który zwrócił moją uwagę, a który może okazać się frekwencyjnym czarnym koniem lipca, jest komedia Paula Feiga "Gorący towar" – czyli żeńska wersja buddy cop movie. Za sukcesem tego filmu przemawiają dwa czynniki. "Druhny", poprzednia komedia Paula Feiga, była przebojem, przede wszystkim dzięki dobremu wykorzystaniu solidnej podstawy scenariuszowej (potwierdzono to licznymi nagrodami oraz nominacją do Oscara).

Drugi czynnik to oczywiście Mellissa McCarthy – czyli druga osoba, po reżyserze, łącząca oba projekty – która dzięki przełomowej roli w "Druhnach" ewidentnie zyskała na popularności. W repertuarze komediowym czuje się jak ryba w wodzie, a widzowie wprost kochają ją oglądać- potwierdza to zaskakujący sukces komercyjny marcowej komedii "Złodziej tożsamości". Wraz z Sandrą Bullock, która dzieli z nią pierwszy plan, a której równie blisko do komediowych ról, mogą stworzyć ciekawie kontrastujący i iskrzący duet policjantek. Zwiastun zapowiada dobrą zabawę, szalony humor i świeżość w operowaniu fabularnymi kliszami. Pamiętajcie więc, że 19. Lipca do kin wchodzi ciekawie zapowiadająca się komedia, której twórcy mają wyraźną chrapkę przytrzeć nosa innym blockbusterom miesiąca.

Pozostałe blockbustery lipca:

"Minionki rozrabiają", czyli sequel animacji "Jak ukraść księżyc". Premiera 12. Lipca.

"Admisson", czyli komedia romantyczna jednego z reżyserów pierwszego "American Pie". Premiera 12 lipca.

"Wielkie wesele", czyli komedia w gwiazdorskiej obsadzie, będąca remakiem francusko-szwajcarskiego filmu "Mój brat się żeni". Premiera 12. Lipca.

"Jeszcze większe dzieci", czyli kontynuacja "Dużych dzieci", od tych samych twórców i z tą samą obsadą (+ Taylor Rautner). Premiera 26 lipca

"RED 2", czyli dalsze losy emerytowanych agentów. Premiera 26 lipca

"The Wolverine", czyli kolejna, tym razem bardziej przemyślana, próba spin-offowania najważniejszej postaci z ekipy x-menów. Premiera 26 lipca.

Sierpień

Początek sierpnia to powrót do "kopania dupska". Siła filmu "Kick Ass" z 2010 roku polegała na oryginalnym, wręcz meta komiksowym, podejściu do historii superbohaterskiej. Produkcję tę cechowała charakterystyczna bezceremonialność- wyrażana choćby poprzez naturalne ukazywanie scen przemocy- która urzekła przede wszystkim nastoletnią część widowni. W końcu bowiem ta grupa docelowa doczekała się filmu zbudowanego na dobrze im znanych schematach, a w którym przestano operować ugrzecznioną formą i rodzicielskimi filtrami. Czy drugi "Kick Ass" ma szansę osiągnąć taką popularność? Potencjał artystyczny "dwójki" jest względem części pierwszej mniejszy, ponieważ w całości odpowiada za niego Jeff Wadlow – mało znany reżyser, którego dotychczas zdołaliśmy poznać głównie za sprawą przeciętnego "Po prostu walcz". Wadlow może więc stanowić poważne zagrożenie dla tej produkcji, gdyż jego twórcze zdolności mają się nijak do tego co zaprezentował w części pierwszej Matthew Vaughn. Nie zmienia to jednak faktu, iż "Kick Ass 2" jest filmem oczekiwanym i dysponującym komercyjnym potencjałem. Co interesujące, do starej obsady dołączył Jim Carrey, którego postać wygląda i zachowuje się tak, że aktorsko może on autentycznie "kopać dupsko". 2. Sierpnia "Kick Ass 2" wchodzi do kin, i wtedy też wszelkie wątpliwości zostaną rozwiane.

W połowie sierpnia do głosu dojdzie Neill Blomkamp. Tak, ten sam twórca, który w 2009 roku uraczył nas "Dystryktem 9", czyli jednym z bardziej nietuzinkowych filmów science fiction ostatnich lat. Sukces jego pełnometrażowego debiutu nie tylko otworzył mu drzwi do realizacji kolejnego widowiska SF, ale także do zgromadzenia trzykrotnie większego budżetu. Pozwoliło to zatrudnić dwa znane nazwiska w obsadzie- Matt Damon i Jodie Foster. Fabuła "Elizjum" przybliżać ma świat A.D. 2159, dotknięty problemem przeludnienia i klasowych podziałów. Elizjum jest miejscem znajdującym się wysoko ponad ziemią, sztuczną stacją zarządzaną przez sekretarz Rhodes (Jodie Foster), gdzie przebywać mają ci najbogatsi przedstawiciele ludzkiej rasy. Główny bohater, w osobie Matta Damona, będzie starał się do niej przedostać by, jak mówi opis dystrybutora filmu, "przywrócić równowagę na świecie". Nowy film Blomkampa, podobnie jak jego debiut, zapowiada się jako kolejne socjologicznie zaangażowane SF. Mam tylko obawy co do formułowanego przez film przesłania, ponieważ brzydko pachnie mi w nim afirmacją podstawowych idei socjalizmu. Na chwilę obecną nie przeszkadza mi to jednak w tym, by uznać ten film za jeden z ciekawiej zapowiadających się SFów 2013.- a tych w tym roku jest przecież sporo. Premiera "Elizjum" 16. sierpnia.

Ostatnią premierą sierpnia, którą chciałbym wyróżnić, jest film "Sztanga i Cash". Śledzić w nim będziemy perypetie trójki kulturystów, którzy nieudolnie realizują plan porwania pewnego biznesmena i wyłudzenia zań pieniędzy. W rolach głównych imponująco napakowany duet: Marc Wahlberg i Dwayne Johnson. Co ciekawe, za podstawę scenariusza posłużyły prawdziwe wydarzenia. Co jeszcze ciekawsze, reżyserem projektu jest Michael Bay- czyli jedna z bardziej rozpoznawalnych marek Hollywood- dla którego jest to pierwsza komedia w karierze. Podjęte przez niego ryzyko może się nie opłacić (recenzje filmu nie są zbyt przychylne), ale film zdołał odnieść umiarkowany sukces i odrobił "skromne", jak na produkcję tego reżysera, 26 mln $ budżetu. Premiera tej komedii, przepełnionej testosteronem i kreatyną, odbędzie się 30 sierpnia.

Pozostałe blockbustery sierpnia:

"Smerfy 2", czyli powrót niebieskich stworków, znanych i lubianych tylko w Europie. Premiera 2 sierpnia.

"R.I.P.D.", czyli martwi funkcjonariusze policji jako "Faceci w Czerni" z zaświatów. Premiera 9. sierpnia.

"Percy Jackson i bogowie olimpijscy: morze potworów", czyli niezrozumiały sequel finansowej klapy sprzed trzech lat. Premiera 16 sierpnia.

"Samoloty", czyli spin-off pixarowskich "Aut". Premiera 16 sierpnia.

"Dary Anioła: Miasto kości", czyli kolejny romans fantasy na podstawie popularnej, młodzieżowej powieści. Premiera 23 sieprnia.

Treści dostarcza: www.film.org.pl

Oceń ten artykuł: