Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie tzw. afery hazardowej


Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie tzw. afery hazardowej

[22.04.2011] Prokuratorzy nie doszukali się znamion przestępstwa w postępowaniu popularnych osób: "Mira", "Zbycha" i "Rycha". Czy prokuratura rozwiała wszystkie wątpliwości? Nie! Wiele z nich pozostało.

Oceniając aferę hazardową wybitny kryminolog, prof. Brunon Hołyst, w niedawnym wywiadzie dla "Gazety Finansowej" powiedział: "Ja uważam, że to było wspólne działanie polityków i przestępców". W sprawie chodziło o gigantyczne pieniądze. W 2007 r. dochody branży hazardowej sięgnęły 1,300 mld zł, rok później było to już 2,5 mld. Dla przykładu, firma "Fortuna Games" – potentat na rynku jednorękich bandytów – w ciągu zaledwie pięciu lat odnotowała progresję z poziomu 124 mln do 1,312 mld dochodów.

Lawinowo rosły również wpływy budżetu państwa z tytułu podatku od gier – w 2003 r. było to 90,5 mln zł, a w 2008 r. – 526 mln zł. Zatem było o co się bić… Zaś ewentualne straty budżetowe wynikające z wprowadzenia zmian w toku nowelizacji ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych – gdyby je wprowadzono na modłę Sobiesiaka, Koska i innych – szacuje się na 469 mln zł.

"Nie mogłem pozwolić, aby Ryszard Sobiesiak był silniejszy od państwa" – mówił podczas zeznań przed sejmową komisją śledczą, ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński. Ale hazardowi potentaci i współpracujący z nimi politycy w jakimś sensie okazali się silniejsi od państwa. Dziś już wiadomo, że nikomu włos z głowy nie spadnie. W toku śledztwa prokuratura żadnej z osób "umoczonych" w sprawę nie zdołała postawić zarzutów. W efekcie Chlebowski i Drzewiecki mogą znów kandydować na posłów.

Syndrom gangsterów

Każdemu działaniu towarzyszy zawsze jakiś sposób komunikacji. Może się ona rozgrywać w sferze werbalnej, być wyrażana w konwersacji prowadzonej przez partnerów określonej interakcji społecznej. Może również zachodzić na poziomie niewerbalnych, ale w pełni zrozumiałych dla otoczenia, gestów. Gdy komunikacja jest jawna, czytelna, transparentna i oficjalna – wówczas rośnie stopień prawdopodobieństwa, że kryjące się za nią poczynania są zgodne z prawem, etyką, sferą dobrych obyczajów. Nieskazitelność jest moralnym walorem, którego nie potrzeba kamuflować.

Z drugiej strony nasuwa się pytanie – co może oznaczać język konspiracji? Zazwyczaj jest to przejaw odejścia od określonej normy: prawnej, moralnej, kulturowej. Jest synonimem przestępstwa, afery skandalu. W tym kontekście Chlebowski, Drzewiecki, Sobiesiak i Kosek polegli na całym polu. Oni posługiwali się grypserą. Zaś język grypsów jest charakterystyczny dla gangsterów, rzadziej dla przeciętnych obywateli. Dla polityków zaś powinien być całkowicie obcy. Na nich bowiem ciąży wyższy stopień jawności. Polityk nie może niczego ukrywać, jego działania muszą być w pełni transparentne – czytelne dla obywateli.

Posługując się grypsem, organizując spotkania na stacjach paliw, cmentarzach, używając popularnych telefonów na zdrapkę, Chlebowski, Dziewiecki, Sobiesiak czy Kosek sami przyznali się do winy. Sięgnęli po działania klasyczne dla gangsterów, ale na pewno nie dla polityków, biznesmenów czy nawet zwykłych obywateli. Kto rozmawia grypsem? Ludzie, którzy mając coś do ukrycia… Oczywiście rozumowanie to nie wyczerpuje kryteriów materiału dowodowego, ale stanowi ważne tło sytuacji. W tym kontekście można mówić nawet o przesłankach przestępstwa.

Łańcuch poszlak

Porównajmy ze sobą dwie sprawy. Skądinąd w pewnych aspektach bardzo podobne. W aferze starachowickiej mieliśmy do czynienia z postępowaniem czysto poszlakowym. Nie znaleziono materialnych dowodów przestępstwa, ale domknęło się to, co w kryminalistyce określane jest mianem łańcucha poszlak. Ich suma wskazywała, że Sobotka, Długosz i Jagiełło dopuścili się przestępstwa. Również tło całej sytuacji przemawiało przeciwko nim. W aferze hazardowej można mówić o co najmniej takiej samej sumie poszlak. Zaś kluczowe pytanie sprowadza się do kwestii, czy zdołano je domknąć w spójny, logiczny łańcuch. O porównanie obydwu tych sytuacji poprosiliśmy wybitnego polskiego prawnika, kryminologa, specjalistę z zakresu kryminalistyki, prof. Brunona Hołysta z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie. Oto co nam powiedział:

GF: Można porównywać aferę starachowicką z aferą hazardową? W jednym i w drugim przypadku były poszlaki?
BH: W aferze starachowickiej to nie były poszlaki, tam było bardzo dużo dowodów. jak zresztą i w jednej, i w drugiej sprawie.
GF: W hazardowej też?
BH: Absolutnie! Oczywiście Mało tego – przecież nikt nie robi spotkań na cmentarzach.
A więc dla prof. Hołysta sprawa jest jednoznaczna. Aferę hazardową postrzega on nie tylko w kategoriach poszlakowych, ale nawet dowodowych.

Ukryty sens

W jednej ze swoich telewizyjnych wypowiedzi nieżyjący już szef BBN-u Aleksander Strzygło powiedział, iż w sprawie ewentualnego lobbingu na rzecz biznesu jednorękich bandytów mieliśmy do czynienia z czarnymi śladami na białym śniegu. Metafora Szczygły jest wymowna, jednak od pewnego momentu rozpoczął się proces zacierania tych śladów.

Kluczową datą jest 14 lipca 2009 r. Do kancelarii premiera wpływa pismo byłego prezesa Torów Wyścigów Konnych, Marka Przybyłowicza. W dokumencie znajdują się informacje na temat nieprawidłowości podczas prac nad ustawą hazardową. Na pismo to autor nie otrzymał odpowiedzi. Co działo się później? Nastąpiło coś, co w wulgarnym slangu urzędniczym nazywa się tworzeniem "d…chronów". Chodzi o proces kreowania czynności prawnych, dokumentów i wydarzeń, mający za zadanie zbudować dla określonych osób korzystne okoliczności prawne, a więc wytworzyć w sposób nienaturalny przesłanki, które w toku (ewentualnego) postępowania karnego zadziałają na korzyść konkretnych osób.

Od 14 lipca 2009 r. coś zaczyna się dziać… Tempo wydarzeń zdecydowanie przyspiesza. Dochodzi do przesileń w toczącym się procesie legislacyjnym – prac na ustawą o grach losowych i zakładach wzajemnych. Już dwa tygodnie później premier Donald Tusk, w trakcie rozmowy z wiceminister finansów Elżbietą Suchocką-Roguską oraz szefem komitetu stałego rady ministrów, Michałem Bonim, poleca przygotować (i to jeszcze w trybie pilnym) nowelizację ustawy hazardowej. Skąd ta nagła zmiana premiera? Skąd ten pośpiech? Czy Donald Tusk znał już treść pisma skierowanego do jego kancelarii dwa tygodnie wcześniej przez Przybyłowicza?

Jest to bardzo dziwne, tym bardziej, że szef resortu finansów Jacek Rostowski dowiedział się o pracach nad nową nowelizacją dopiero 26 sierpnia 2009 r., a minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki jeszcze 2 września skierował do Ministerstwa Finansów pismo, w którym wycofał się ze stanowiska swojego resortu w sprawie dopłat (30 czerwca stwierdził, że dopłaty nie będą mu potrzebne, a dwa miesiące później zmienił zdanie). Tymczasem w nowym projekcie zmian ustawy, którego przygotowywanie polecił premier w ogóle nie było mowy o dopłatach. Drzewiecki rozumował więc w kategoriach starego projektu ustawy. Jego pismo było w tym momencie bezprzedmiotowe. Czynność formalno-prawna Drzewieckiego straciła sens. Można ją jednak zrozumieć jedynie w kontekście dwóch sytuacji. Po pierwsze (co mało prawdopodobne), gdy przyjmiemy, iż minister sportu nic nie wiedział o pracach nad nową nowelizacją.

Po drugie (co bardziej prawdopodobne), gdy przyjmiemy, że wiedział o operacji prowadzonej przez CBA, miał świadomość, iż stary projekt ustawy (ten z dopłatami) został już wyrzucony do kosza, ale udawał frajera – wytwarzał dokumenty (wysłał pismo) w celu ochrony własnej osoby. Zachowanie Drzewieckiego w naturalnej sytuacji legislacyjnej jest nielogiczne, niespójne oraz bezcelowe, jednak uzyskuje sens w kontekście okoliczności, gdy wiedział, że wokół tematu kręci się CBA… Pozostaje zatem do wyjaśnienia pytanie – kto mógł sprzedać mu "cynę"?

Czy był przeciek?

Być może Drzewiecki otrzymał informację o prowadzonej w obszarze domniemanego lobbingu w trakcie prac nad ustawą o grach losowych i zakładach wzajemnych operacji CBA i urządził całą mistyfikację z pismem wysłanym 2 września 2009 r. dla obrony własnej osoby? Możemy powiedzieć jedynie: "być może", bo tego dokładnie nie wiemy. Ale wydarzenia układają się w pewien logiczny ciąg…

14 sierpnia 2009 r. u premiera Donalda Tuska zjawia się ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński, informując go o nieprawidłowościach w toku prac nad ustawą hazardową. W spotkaniu bierze udział szef rządowego kolegium ds. służb specjalnych minister Jacek Cichocki. Nawet przy rozważeniu spornej interpretacji wypowiedzi Kamińskiego na pewno padły słowa, iż wobec polityków PO kodeks karny może mieć zastosowanie. Zaś brzmienie tych słów, sytuacja do jakiej się odnosiły, musiały nakładać na premiera szczególną ostrożność w rozmowach ze swoimi podwładnymi, aby nie spalić akcji CBA. 19 sierpnia premier Tusk spotyka się z ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim i wicepremierem Grzegorzem Schetyną. Jednak obecność tego ostatniego była przez jakiś czas zatajona. Minister Jacek Cichocki nic nie wspomniał w swojej notatce służbowej o udziale Schetyny w tym spotkaniu.

W trakcie rozmowy Drzewiecki jest indagowany przez premiera o rolę, jaką pełni w procesie tworzenia ustawy hazardowej. Ale dlaczego zatajono obecność Grzegorza Schetyny? Być może odpowiedzi na to pytanie udzielił sam zainteresowany… W jednej ze swoich wypowiedzi, na antenie telewizji TVN, zaraz po wybuchu afery hazardowej, w rozmowie z Kamilem Durczokiem Schetyna powiedział coś bardzo dziwnego: "Ja rozmawiałem zaraz po i to bardziej byłem odbiorcą informacji po tym spotkaniu ministra Kamińskiego z ministrem Cichockim i premierem, kiedy Kamiński powiedział wprost, że nie ma mi nic do zarzucenia. Były wymieniane inne osoby, natomiast ja byłem poza sporem i poza podejrzeniem".

Kontekst, sens, logika oraz odniesienie czasowe tej wypowiedzi wskazują, że Schetynie raczej nie chodziło o spotkanie, które odbyło się 19 sierpnia z Tuskiem, Drzewieckim i Cichockim. On najwyraźniej mówił o wydarzeniu, które miało miejsce pięć dni wcześniej, a więc o rozmowie szefa CBA w kancelarii premiera z Tuskiem oraz Cichockim. Warto zwrócić uwagę na fragment wypowiedzi Schetyny: (…) "Ja rozmawiałem zaraz po i to bardziej byłem odbiorcą informacji, po tym spotkaniu ministra Kamińskiego z ministrem Cichockim i premierem (…). Co znaczy "zaraz po"? Do jakiego przedziału czasu ten zwrot może się odnosić…? Pięć minut, godzina, pięć dni? Raczej należy mierzyć go w godzinach niż w dobach. Z tej wypowiedzi Schetyny wynika niezbicie jedna rzecz: Tusk informował go o spotkaniu z Kamińskim zaraz po jego zakończeniu ("zaraz po").

Więcej – że zrelacjonował mu przebieg całego spotkania. Czy zatem Tusk mógł być źródłem, a Schetyna drugim ogniwem przecieku? Medialna enuncjacja Schetyny to zbyt słaba przesłanka, aby postawić taki zarzut w rozumieniu procedur postępowania karnego. Jednak w sferze hipotez można wariantowo taką ewentualność rozważać, jako jedną z wielu innych, ale mimo wszystko prawdopodobną. Prokuratura powinna sprawdzić ten trop.

Z terminami spotkań Tuska z Drzewieckim, Schetyną i Cichockim koreluje hipotetyczny moment przecieku wskazany przed sejmową komisją śledczą przez ówczesnego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Zachodzi tu wyraźna czasowa zbieżność: 14 sierpnia Kamiński spotyka się z premierem Tuskiem; prawdopodobnie zaraz potem Tusk rozmawia ze Schetyną (tak wynika z analizy wypowiedzi Schetyny); 19 sierpnia ze Schetyną, Drzewieckim i Cichockim. Z kolei przeciek do hazardowych biznesmenów następuje według Kamińskiego 20 sierpnia w restauracji "Pędzący Królik" podczas spotkania doradcy ministra sportu Marcina Rosoła z córką Ryszarda Sobiesiaka – Magdaleną. Ta wersja jest spójna.

Polityczna dintojra

W sprawie tak zwanej afery hazardowej istnieje bardzo wiele wątpliwości. Niektórzy mówią nawet o poszlakach przestępstwa. Spotkania na cmentarzach, na terenie stacji paliw, posługiwanie się gangsterskim językiem, mową grypsów, używanie telefonów na zdrapki nie stanowią norm życia publicznego, nie mogą być standardami polityki. Wszystkie te cechy tworzą podejrzane tło sytuacji, pozwalające snuć rozmaite wnioski.

Jednak same wątpliwości to za mało, aby komukolwiek postawić zarzuty. W prawie karnym należy stosować zasadę domniemania niewinności – wątpliwości działają na korzyść oskarżonych. Ale w polityce powinno być inaczej – wątpliwości muszą działać na niekorzyść polityków… Polityk musi być czysty jak łza i znajdować się poza wszelkim podejrzeniem. Nie może się pocić pod presją dziennikarskich pytań.

Jeden z bohaterów afery hazardowej, Mirosław Drzewiecki, powiedział, że Polska to dziki kraj. Jednak jego słowa można interpretować również w drugą stronę, nadając im inny sens niż pierwotnie chciał autor. Polska to dziki kraj, bo politycy i biznesmeni spotykają się na cmentarzach, używają grypsów, posługują się językiem gangsterów, załatwiają po znajomości intratną pracę dzieciom różnego rodzaju notabli. Polityk, który prezentuje tego typu postawy powinien raz na zawsze zostać skazany na polityczną dintojrę. Dla ludzi pokroju Drzewieckiego czy Chlebowskiego w życiu publicznym nie może być miejsca. I nieważne jest czy prokuratura postawi komukolwiek jakieś zarzuty czy napisze akt oskarżenia. To jest sprawa jakby wtórna, liczy się etyczny standard. Po prostu polityk ma być czysty.

"Gdy pojawią się jakiekolwiek podejrzenia, że się upiłem, że prowadziłem samochód po pijanemu, że sprzyjałem jakiemuś lobby – choć będzie to trudne do udowodnienia – to mimo wszystko ustępuję, jako człowiek honoru. Jeżeli nie przywrócimy tego systemu wartości do przestrzeni publicznej, to będzie tak, jak jest: łachudry będą na stanowiskach. A z nimi trudno sobie poradzić. Perspektywiczne ułożenie stosunków" – mówił prof. Brunon Hołyst w niedawnym wywiadzie dla "Gazety Finansowej".

Roman Mańka

źródło: „Gazeta Finansowa”

Oceń ten artykuł: