Ciepła prywatyzacja

Ciepła prywatyzacja

[01.07.2015] Około trzech miliardów złotych stracił Skarb Państwa na prywatyzacji STOEN-u – wynika z akt śledztwa Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, do których dotarła "Gazeta Finansowa".

To właśnie w tej sprawie zarzuty usłyszeć miał były szef UOP-u generał Gromosław Czempiński. Jednak prokurator, który sprawę prowadził, został odsunięty, a śledztwo nie zmierza ku wyjaśnieniu jednej z największych afer gospodarczych ostatnich lat.

4,5 miliarda złotych – tyle w połowie 1997 r. warta była spółka STOEN – główny dostawca energii elektrycznej dla mieszkańców Warszawy. Taka kwota wynikała z audytu zleconego przez Ministerstwo Skarbu Państwa, które zaczynało prywatyzację energetycznego potentata. Audytorzy stwierdzili, że aż 2/3 tej wartości stanowią nieruchomości należące do spółki, w tym 368 działek (większość położona w atrakcyjnych miejscach Warszawy), ponad 150 kilometrów linii wysokiego napięcia, stacje energetyczne, budynki i biura. Jednak w grudniu 2002 r. STOEN został sprzedany za 1,5 miliarda złotych, przy czym w ciągu poprzednich pięciu lat ceny nieruchomości w Warszawie i okolicach wyraźnie wzrosły. Co się stało z resztą pieniędzy?

Historia jednej spółki

12 września 1997 r. krótki czas po sporządzeniu audytu, w Krajowym Rejestrze Sądowym podlegającym Sądowi Rejonowemu dla Miasta Stołecznego Warszawy zarejestrowana została spółka Stoen Nieruchomości – spółka zależna od STOEN SA – wówczas wyłącznego dostawcy energii elektrycznej dla mieszkańców Warszawy.

Celem działalności nowo powołanej spółki było zarządzanie wartymi trzy miliardy złotych nieruchomościami należącymi do STOEN-u. Kapitał zakładowy powołanego przedsiębiorstwa wyniósł milion złotych (pieniądze te zainwestował STOEN). Akt założycielski spółki został sporządzony w Ministerstwie Skarbu Państwa, którym wówczas kierował Emil Wąsacz z Akcji Wyborczej Solidarność. Prezesem zarządu powołanej spółki został W., który w aktach archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej figuruje jako współpracownik służb specjalnych PRL-u. W latach 90. dyrektor W. zajmował kierownicze stanowiska w spółkach Skarbu Państwa.

Dziwna decyzja

W czerwcu 2000 r. Ministerstwo Skarbu Państwa (nadzorujące STOEN) podjęło zaskakującą uchwałę. Do spółki Stoen Nieruchomości wniesiono aportem cztery duże działki w Warszawie: dwie w ścisłym centrum, jedną na Stegnach i jedną na Bemowie. Tym samym nowo powołana spółka stała się więc właścicielem nieruchomości, którymi jeszcze do niedawna, w imieniu swojego udziałowca, a więc de facto – właściciela miała zarządzać. Co jeszcze ciekawsze: na tych działkach miały powstać lokale mieszkaniowe i usługowe (dziwna decyzja jak na spółkę niezajmującą się budownictwem). Zarząd STOEN-u zdecydował, że całą sprawą pokieruje właśnie dyrektor W. W wystawionym dla niego pełnomocnictwie znalazł się intrygujący zapis: "Prezes Zarządu Stoen Nieruchomości upoważniony jest do sprzedaży działek wniesionych aportem za cenę nie mniejszą niż cena gruntu". W praktyce oznaczało to zgodę na wybudowanie lokali i sprzedanie całości po cenie działek – czyli dopłacenie do interesu. Z akt śledztwa katowickiej prokuratury wynika, że łączna wartość tych czterech działek wynosiła wówczas 17?968?000 zł.

Wielka zmiana

W październiku 2001 r. wybory parlamentarne wygrał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Na stanowisku ministra skarbu państwa Emila Wąsacza zastąpił Wiesław Kaczmarek. (Kilka miesięcy później Wąsacz został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze i usłyszał zarzuty.) Wielka polityczna zmiana nie zaszkodziła prezesowi W., którego nowa władza nie chciała zdjąć z zajmowanego stanowiska. W grudniu 2001 r. prezes W. podpisał zaskakującą umowę z warszawską firmą M. Spółka ta powstała 18 lipca 2001 r., a jej założycielem i prezesem jest były wieloletni prezes Microsoft Polska. Z akt rejestrowych spółki wynika, że kapitał założycielski spółki M. wynosił 10,5 miliona złotych. Jak ustaliła "Gazeta Finansowa" właściciel spółki stwierdził, że pieniądze te zarobił ze sprzedaży udziałów w Microsoft Polska. 21 grudnia 2001 r. prezes spółki M. spotkał się w znanej kancelarii notarialnej w centrum Warszawy z dyrektorem Stoen Nieruchomości – W. Reprezentując swoje spółki, obaj podpisali akt notarialny, którego przedmiotem była budowa lokali użytkowych na działce przy ulicy Sobieskiego na Stegnach.

Na podstawie tego dokumentu Stoen Nieruchomości Sp. z o.o. była zobowiązana do wybudowania na wspomnianym terenie lokali o łącznej powierzchni użytkowej 7 032,2 m2, a następnie do ich sprzedaży spółce M. Na parterze budynku miała mieścić się klinika ortopedyczna. Łączna cena lokali i działki miała wynosić 4 083?985 dolarów netto. Spółka M. za metr kwadratowy powierzchni użytkowej miała zapłacić 424 dolary, podczas gdy koszty wybudowania jednego metra biurowca to 850 dolarów. Stoen Nieruchomości musiał więc dopłacać do transakcji. Ponadto kolejne paragrafy określały kary należne za nieterminowe wykonanie prac. Po przeliczeniu okazało się, że każdy dzień zwłoki będzie kosztował Stoen Nieruchomości około ośmiu tysięcy dolarów na rzecz spółki M. Harmonogram spłat został dobrany w taki sposób, że największa rata płatności – 1,2 mln dolarów – miała nastąpić dopiero po odbiorze budynku.

Umowa ta miała klauzulę niezrywalnej. Uzależniła ona Stoen Nieruchomości od spółki M. Co ciekawe, prezesów obu spółek poznać ze sobą radca prawny K. z renomowanej warszawskiej kancelarii prawnej. To również miał im pomóc w doprowadzeniu do transakcji. Na taką możliwość wskazuje fakt, że w pomieszczeniach należących do jego kancelarii spółka M. wynajmowała biura. Pan radca musiał więć poznać prezesa M. Dodatkowo z akt śledztwa wynika, że za doprowadzenie do tej transakcji mecenas K. uzyskał od spółki Stoen Nieruchomości prowizję w wysokości 300 tysięcy złotych. Transakcja ta była zgodna z obowiązującymi przepisami prawa. Wkrótce po podpisaniu aktu notarialnego mecenas K. został członkiem zarządu spółki M. Innymi słowy: mecenas K., który pomógł przeprowadzić transakcję, otrzymał prowizję od państwowej spółki i stanowisko w spółce prywatnej (obie były stronami umowy). Mecenasowi K. można pozazdrościć rozwoju biznesowej kariery.

Problemy z budową

Prezes Stoen Nieruchomości – pan W. – pozostawił spółce wyjątkowo trudną do zrealizowania umowę z firmą M. Jego następcą na stanowisku prezesa został Rajmund Pomianowski – wcześniej zatrudniony w spółce jako dyrektor techniczny. Pomianowski odpowiedzialny był za realizację umowy ze spółką M. – Ta umowa była nie tylko niekorzystna dla nas, lecz także niemożliwa do zrealizowania w tak krótkim czasie – opowiada "GF" Pomianowski. Jego celem stało się wówczas wypowiedzenie lub zerwanie feralnej umowy.

– Od początku jednak sprzeciwiali się temu członkowie rady nadzorczej STOEN-u. Było to niczym nieuzasadnione, bowiem każdy etap tej budowy przynosił dla nas określone straty – dodaje. Potwierdził to raport firmy PriceWaterhouseCoopers, która przeprowadziła audyt w spółce. W najważniejszym fragmencie raportu czytamy: "Umowa notarialna zawarta w dniu 21.12.2001 r. pomiędzy Stoen Nieruchomości a M. Sp. z o.o. nosi cechy umowy zawartej z naruszeniem przepisów prawa (…). Konieczne wydaje się powiadomienie prokuratury o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przez b. prezesa zarządu przestępstwa niegospodarności i narażenia spółki na straty". Po otrzymaniu tego dokumentu, Rajmund Pomianowski złożył w stołecznej prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie. – Nie miałem innego wyjścia. Gdybym tego nie uczynił, sam mógłbym później odpowiadać karnie za niezgłoszenie przestępstwa – tłumaczy dziś. Skutek był taki, że Pomianowskiego wezwano na posiedzenie rady nadzorczej STOEN-u, gdzie udzielono mu ostrej reprymendy.

– Członkowie rady mówili wprost, żebym się nie wahał i szybko przekazał M. majątek STOEN-u, że sprawa się nie wyda, bo jesteśmy kryci politycznie przez obóz Kwaśniewskiego – opowiada. Później jeszcze kilkakrotnie odmawiał podporządkowania się decyzjom rady, za co w końcu zwolniono go z pracy. Następcy Pomianowskiego nawet nie próbowali zakończyć inwestycji i spółka musiała płacić karne odsetki. Była to kwota ok. ośmiu tysięcy dolarów dziennie (a więc 240 tysięcy dolarów miesięcznie) za zwłokę. Przy ówczesnym kursie dolara (2,91 zł) dawało to około 725 tysięcy złotych miesięcznie z tytułu odsetek. Gdyby więc opóźnienia przedłużyły się o rok, spółka Stoen Nieruchomości mogłaby pozbyć się majątku w wysokości swojego kapitału założycielskiego.

Lukratywna ugoda

22 października 2002 r. przedstawiciele Stoen Nieruchomości i spółki M. ponownie spotkali się w kancelarii mecenasa K. i tam zawarli notarialną ugodę. Na jej podstawie spółka M. przejęła całą inwestycję wraz z działką na Stegnach i dodatkowo otrzymała 5 milionów złotych odszkodowania. W zamian zrzekła się roszczeń wynikających z tytułu dalszych kar za zwłokę. Wyszło na to, że Stoen Nieruchomości dostał więc aportem ogromnej wartości działkę w Warszawie, zbudował na niej duży apartamentowiec i wpłacił 5 milionów złotych za to, że przejęła je inna spółka!

Prezes spółki M. przesłuchiwany w prokuraturze twierdził, że ta umowa nie była korzystna dla jego spółki, bo stracił zdrowie, czas i nerwy. Zarzutów mu nie postawiono. Jednak ciekawe jest to, co stało się z dyrektorem W. reprezentującym spółkę Stoen Nieruchomości. Po podpisaniu tego aktu notarialnego jak gdyby nigdy nic… przestał przychodzić do pracy. Nowe miejsce zatrudnienia znalazł dla siebie w zarządzie Polskich Kolei Państwowych. Jego późniejsza ścieżka zawodowa pełna była stanowisk i funkcji, o których wielu biznesmenów może tylko marzyć. Zwieńczył ją wpis do KRS-u, z którego wynika, że 30 sierpnia 2007 r. został komandytariuszem w spółce M. – tej samej, z którą w 2001 r. podpisał umowę niekorzystną dla spółki, którą reprezentował.

Opisaną historią zainteresowali się dziennikarze, biznesmeni, a później kontrolerzy z Najwyższej Izby Kontroli, którzy w raporcie napisali, że umowa z grudnia 2001 r. była "wyraźnie niekorzystna" i "nosiła cechy przestępcze". Uznali, że o całej sprawie powinni się dowiedzieć prokuratorzy. Prokuratorzy nad sprawą pochylili się dopiero wiele lat później. Prokuratura Apelacyjna w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie prywatyzacji najważniejszych polskich spółek w tym LOTOS-u i właśnie STOEN-u. To wówczas udało się ujawnić cały mechanizm. Ale ujawniono coś jeszcze. Otóż w 2003 r. kwotę 1,2 miliona złotych STOEN zapłacił w dwóch ratach za doradztwo przy prywatyzacji. Pieniądze trafiły do zagranicznej spółki należącej właśnie do… Gromosława Czempińskiego. Na początku listopada 2011 r. Czempiński został zatrzymany, usłyszał zarzuty i… odmówił składania zeznań. Prokurator uznał, że pieniądze te stanowiły łapówkę za możliwość sprzedaży potentata energetycznego po zaniżonej cenie i zostały później "wyprane" – czyli zalegalizowane. Potem okazało się, że w sprawę zamieszany jest jeszcze Konrad T. – były oficer wywiadu PRL.

Również jego spółka miała uczestniczyć w prywatyzacji i osiągać z tego profity. Oczywiście wspólnie z politykami rządzącego SLD. W aktach prokuratury znajduje się zeznanie świadka, który powiedział, że wpływowy wówczas polityk SLD brał pieniądze za "przykrywanie" sprawy STOEN-u. Jako osoby, które odpowiedzialne były za regularne przywożenie mu pieniędzy, świadek ten wymienił dwóch znanych funkcjonariuszy służb. W 2012 r. sąd uznał, że zatrzymanie Czempińskiego było bezzasadne. Dziewięć miesięcy później stanowisko stracił prokurator, który podpisał nakaz zatrzymania byłego szefa UOP-u. Wrócił na mało znaczące stanowisko w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach. Śledztwo to – jedno z najważniejszych w Polsce – naszym zdaniem nie prowadzi do wyjaśnienia sprawy.

Za pół darmo

Podejrzany mechanizm polegający na "wyprowadzaniu" nieruchomości w sposób wyżej opisany okazał się sposobem na zaniżenie wartości STOEN-u. W grudniu 2002 r. energetyczny potentat, pozbawiony już tylu nieruchomości, został sprzedany niemieckiemu koncernowi RWE za kwotę 1,5 miliarda złotych, a więc za 1/3 wartości sprzed pięciu lat. Już cztery lata później spółka złożyła do KRS-u raport, z którego wynika, że osiągnęła 128 milionów złotych netto dochodu. Jeśli taki był jej zysk w każdym roku, to inwestycja w STOEN zwróciła się do 2013 r. Zapewne jednak zwróciła się szybciej, bo ceny energii elektrycznej (oraz marże dostawców) nieustannie rosły. Stracił na tym wszystkim polski podatnik – wcześniejszy właściciel STOEN-u. Teraz dodatkowo traci każdy mieszkaniec Warszawy, który daje zarobić nie polskiemu, a niemieckiemu właścicielowi.

Leszek Szymowski

źródło: "Gazeta Finansowa"

Oceń ten artykuł: