Kupony w górę

wzrost marż

GetBack jest drugim po Beście emitentem, który zdecydował się na podniesienie marży w nowej emisji publicznej, z tym, że jego podwyżka jest bardziej konkretna (40 punktów bazowych). W kolejnych miesiącach wzrost marż nie musi ograniczać się do windykatorów.

Nie ma co ukrywać, że windykatorzy mają za sobą kilka trudniejszych miesięcy. W tym czasie zmierzyli się ze zmianą dotychczasowego – pełnego optymizmu – nastawienia inwestorów. Zmianę widać zwłaszcza na rynku akcji, ale i przecena obligacji była widoczna. Od końca października do końca stycznia średnia rentowność obligacji Best, wprowadzonych na Catalyst na podstawie publicznej emisji, wzrosła o 15 pkt bazowych, a GetBacku o 44 pkt bazowe (Kruka o 36 pkt). Ponieważ w nowych emisjach Best i GetBack zdecydowały się na podniesienie marży odpowiednio o 10 i 40 pkt bazowych, możemy te decyzje uznać za odpowiedź na przebieg notowań na rynku wtórnym.

Nie jest to rzecz całkiem bez precedensu. Emitentom zdarzało się reagować na przebieg notowań na Catalyst, ale dotąd było to albo obniżenie kuponu w kolejnej emisji, albo wydłużenie okresu spłaty, albo jedno i drugie. Natomiast przypadki podnoszenia kuponów w reakcji na przebieg notowań starszych serii można – w przypadku emisji publicznych – policzyć na palcach jednej ręki. Pytanie brzmi, czy podbicie oprocentowania – korzystne wszak dla inwestorów – jest zjawiskiem ograniczonym do firm windykacyjnych, czy też może dotyczyć całego rynku?

Za tą drugą hipotezą przemawia kilka czynników. Po pierwsze – tłok. Zgodnie z naszą prognozą postawioną na początku roku, w tym roku trafi na rynek 35–40 emisji publicznych. Za chwilę skończy się luty, tymczasem licznik wybija właśnie trzecią emisję (tę GetBacku). Emitenci będą musieli rywalizować ze sobą o kapitał inwestorów. Trudność jest tym większa, że spora część z nich uplasowała już wcześniej emisje i właściwie każdy aktywny na rynku obligacji inwestor jakieś porcje obligacji, choćby Bestu czy GetBacku, już w portfelu ma. Ale zapewne też deweloperzy są nadreprezentowani. Nie tylko w portfelach inwestorów, ale i w portfelach kredytowych banków robi się na nich coraz mniej miejsca. Po drugie, rywalizacja dotyczy także detalicznych papierów skarbowych, które sprzedają się coraz lepiej. Obligacje oszczędnościowe przyciągnęły w styczniu 976,4 mln zł – dwa razy więcej niż przed rokiem. W przypadku czteroletnich obligacji indeksowanych inflacją – z punktu widzenia inwestora indywidualnego – stopa wolna od ryzyka to teraz 3,15 proc. (inflacja plus 1,25 pkt marży – tyle oferują czteroletnie obligacje skarbowe od drugiego roku inwestycji). 5 proc. czy 6 proc. od emitentów obligacji korporacyjnych z ratingiem spekulacyjnym lub żadnym, przestaje w tym zastawieniu prezentować się tak atrakcyjnie jak wówczas, gdy mieliśmy do czynienia z deflacją.

Perspektywy nie są jasne. W czwartek dziesięcioletnie obligacje USA przekroczyły nie widziany od czterech lat poziom 2,94 proc. Zabrakło im 10 punktów bazowych do przełamania szczytu z przełomu lat 2013/14. Ale obligacje w Europie nie poszły za nimi. Od dłuższego czasu niby się wspinają, ale bardziej markują ruch na ściance. Aby znaleźć się w analogicznej sytuacji czasowej, niemieckie bundy musiałyby zyskać jeszcze 120 punktów bazowych, a polskie papiery 80 pkt. Jeśli jednak ich rentowność będzie nadal rosła, a wiele mimo wszystko na to wskazuje, emitenci obligacji będą musieli jakoś próbować je gonić. Samo czekanie na wzrost WIBOR może inwestorom nie wystarczyć.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: