Dodruk obligacji

oszczędności

Sprzedaż czteroletnich obligacji oszczędnościowych sięgnęła 1,14 mld zł. Po raz pierwszy w historii suma zgłoszonego popytu przekroczyła maksymalną wartość emisji określoną w liście emisyjnym na 1 mld zł.

Nabywcy obligacji oszczędnościowych indeksowanych inflacją mogą czuć się jak główni zwycięzcy na loterii. W piątek GUS podał, że roczna inflacja w styczniu skoczyła do 4,4 proc. – najwyższego poziomu od 2011 roku i zarazem grubo przekraczając oczekiwania przedstawicieli RPP. Adam Glapiński, prezes NBP i przewodniczący Rady, w styczniu na konferencji po posiedzeniu RPP przewidywał, że inflacja nie przekroczy 4 proc., a ekonomistów, którzy uznawali taki scenariusz za realny nazwał publicystami.

Dla gospodarki byłoby lepiej, gdyby szef NBP nie mylił się w przewidywaniach dotyczących spadku inflacji w drugiej połowie roku. Warto więc przypomnieć raz jeszcze – oprocentowanie inflacyjnych obligacji sprzedanych w styczniu wejdzie w styczniu 2021 r. w nowe okresy odsetkowe, a ich oprocentowanie ustalone zostanie na podstawie inflacji w listopadzie 2020 r. Z tego powodu historycznie wysoki popyt na obligacje oszczędnościowe ma jeszcze uzasadnienie fundamentalne. W listopadzie 2019 r. inflacja wynosiła 2,6 proc. i nie można mówić w tym wypadku o efekcie wysokiej bazy. Ale już w przypadku obligacji sprzedawanych w lutym tak będzie, bo ich oprocentowanie ustalane będzie na podstawie grudniowej inflacji (w 2019 r. było to 3,4 proc.), a tym bardziej w marcu (bazą jest inflacja styczniowa, czyli właśnie 4,4 proc.).

Gratulować sobie przezorności mogą nabywcy obligacji w marcu 2019 r. Wówczas inflacja wynosiła 0,9 proc. (w styczniu) i 1,2 proc. (w lutym). W nowym okresie odsetkowym oprocentowanie wyniesie 5,65 proc. (czterolatki) i 5,9 proc. (10-latki).

Nie wiemy jakimi kalkulacjami kierowali się nabywcy obligacji oszczędnościowych w styczniu br. Sprzedaż sięgnęła 2,5 mld zł (historyczny rekord) i w przypadku pojedynczej serii (czterolatek) po raz pierwszy przekroczyła 1 mld zł, czyli wielkość emisji. Konieczne było wydanie aneksu do listu inwestycyjnego zwiększającego wielkość emisji do 2 mld zł. Uczyniono to 24 stycznia, co sugeruje, że pod koniec miesiąca sprzedaż była już mniejsza. Prawdopodobnie na wyobraźnię nabywców działały więc szybkie i oficjalne szacunki GUS dotyczące inflacji. Jest to o tyle istotne, że jeśli na wyobraźnię nabywców obligacji inflacyjnych działają przede wszystkim szacunki bieżącej, a właściwie przeszłej inflacji, to w mniejszym stopniu kierują się oni przewidywaniami dotyczącymi przyszłości. Lub nie podzielają przekonań prezesa NBP i pozostałych członków Rady.

Czy w tej sytuacji Ministerstwo Finansów ma rzeczywiście powód do chwalenia się wynikami sprzedaży obligacji inflacyjnych? Biorąc pod uwagę założenia budżetowe (inflacja w 2020 r. ma wynieść średniorocznie 2,5 proc.), resort finansów musi mieć przekonanie, że nabywcy obligacji inflacyjnych zarobią znacznie mniej, niż mają nadzieję. Skoro wcześniej MF robiło tak wiele, by powstrzymać niekontrolowaną sprzedaż obligacji korporacyjnych w trosce o dobro inwestorów indywidualnych, być może powinno teraz rozważyć przynajmniej doedukowanie inwestorów w kwestii ryzyka zmienności inflacji, na które narażają się kupując obligacje, gdy CPI osiąga nie widziane od lat poziomy. Nie wydaje się jednak, aby taka akcja była rozważany – listy emisyjne obligacji oszczędnościowych sprzedawanych w lutym przewidują sprzedaż do 2 mld zł dla każdej serii.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: