Ile zmienią publiczne FIZ-y?

Jeśli korporacyjne FIZ-y zdołają podbić portfele inwestorów indywidualnych, amatorzy emisji publicznych mogą przejść na ich stronę, zwłaszcza w przypadku małych spółek.

Logika powyższej refleksji jest prosta – dla spółki koszt pozyskania finansowania z funduszy private debt i małej emisji publicznej powinien być zbliżony. Różnica sprowadza się do rozliczenia płatności. Jeśli emisję organizuje dom maklerski, trzeba zapłacić prowizję od środków, które uda się zgromadzić. Jeśli emisja zostanie przeprowadzona na podstawie bilateralnej umowy z funduszem, jej odsetkowy koszt będzie wyższy o prowizję, która zostanie zaszyta w oprocentowaniu. Jeśli prowizja wynosi np. 5 proc., to kupon będzie o 2,5 proc. wyższy w przypadku dwuletnich papierów.

W obydwu wypadkach końcowy inwestor otrzyma podobny zysk. W przypadku objęcia emisji koszt odsetkowy ponoszony przez emitenta zostanie pomniejszony prowizją, w przypadku udziału w funduszu, naliczona zostanie opłata za zarządzanie. Choć wynik inwestycji będzie zbliżony, w praktyce lepszym rozwiązaniem jest udział w funduszu, a argumenty logiczne są dwa. Po pierwsze, zarządzający funduszem mają na ogół wyższe kwalifikacje do oceny ryzyka kredytowego emitentów niż większość inwestorów indywidualnych. Po drugie, udział w emisji nawet w ryzykownym projekcie nie oznacza nadmiernej koncentracji ryzyka w jednym emitencie, bo takich projektów w portfelu funduszu może być kilkadziesiąt albo i ponad setka.

Tyle teoria. W praktyce rozpraszanie ryzyka oznacza, że fundusz nie będzie inwestował 100 proc. aktywów w projekty o wysokim oprocentowaniu. Po drugie, część czynników ryzyka kredytowego się zrealizuje i fundusz będzie musiał dokonać odpisów albo przynajmniej uruchomić procedury zmierzające do odzyskania należności, co generuje koszty i zabiera czas. W ostatecznym rozrachunku stopa zwrotu z tego rodzaju funduszy powinna być więc niższa niż przy bezpośrednich inwestycjach w obligacje wysokich rentowności (w polskim rozumieniu tego terminu oznacza to dziś ponad 6 proc. odsetek).

Czy jednak warto skusić się na premię rzędu 1-3 pkt proc. w zamian na nieporównywalnie wyższe ryzyko? Tu każdy inwestor udziela odpowiedzi sam.

W tym tygodniu KNF wyraziła zgodę na upublicznienie funduszu Michael/Ström Obligacji Korporacyjnych FIZ, zatem FDK Rentier współzarządzany przez CVI DM będzie miał konkurencję w zabieganiu o środki inwestorów. Choć w istocie obydwa fundusze celować będą raczej w innych emitentów. Rentier będzie zapewne chętniej stosował formułę private debt, a MS OK wykorzysta szeroko rozumiany rynek publiczny. Pytanie brzmi jednak, czy tego rodzaju fundusze zdołają przekonać do siebie inwestorów? Z jednej strony fundusze trafiają w dobry czas – zerowego oprocentowania środków w bankach, które myślą już o naliczaniu opłat za utrzymywanie nadwyżek płynnościowych. Z drugiej strony jest to też czas po aferze GetBacku i innych wypaczeniach, w których inwestorzy, których rynek obligacji firm kiedyś pociągał, stracili pieniądze i zaufanie do tej kategorii aktywów. Przekonać ich do powierzenia środków będzie tak samo trudno jak kogoś, kto był zmuszany do jedzenia szpinaku w przedszkolu – są urazy, których nie da się pozbyć żadnymi racjonalnymi argumentami. Ale jeśli się uda, rynek małych emisji publicznych może stracić wielu inwestorów.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: