Syndrom Pfizera

Syndrom Pfizera

Syndrom Pfizera

Konferencja Pfizera odcisnęła ślad także na rynku obligacji – rentowności amerykańskich obligacji wspięła się na krótko to najwyższego poziomu od 20 marca (panicznego rajdu wyprzedaży kończącego kilkutygodniowy okres niepokojów rynkowych).

Wzrost rentowności obserwowaliśmy także na innych rynkach, choć dotarły one do wartości najwyższych od kilku tygodni, a nie miesięcy – tylko w USA możemy mówić o czymś w rodzaju trendu wzrostowego rentowności, na innych rynkach pełzały one w pobliżu historycznych minimów, stąd skok o kilkanaście punktów nie mógł nawet sugerować zmiany trendu. Jak wiemy, sensacja Pfizera zakończyła się małym skandalem – szczepionka choć działa, nie może być szeroko dystrybuowana bez specjalistycznego sprzętu, a prezes firmy sprzedał większość posiadanych akcji korzystając z wybicia. Do piątku rentowności oddały połowę wcześniejszych zysków, nie dając jednoznacznej odpowiedzi, czy wtorkowy wyskok sygnalizował możliwość zmiany trendu, czy był tylko incydentem, o którym wkrótce zapomnimy.

Rzecz w tym, że wtorkowa wyprzedaż obligacji skarbowych daje nam pewną podpowiedź dotyczącą nieco bardziej odległej przyszłości. Opanowanie pandemii (a nawet widoki na to) to dla uczestników rynku ryzyko zakończenia obligacyjnej hossy. Biliony wydane na podtrzymanie gospodarek na biegu mają szansę zmienić się w inflację, czego pewne przebłyski widzieliśmy i w danych USA i we Wskaźniku Przyszłej Inflacji BIEC. Zresztą sam NBP skorygował w listopadowej projekcji prognozy inflacji na przyszły rok o średnio 1,1 proc. w górę. Zamiast 1,3 proc. w I kwartale przyszłego roku ma to być 2,4 proc. Podniesienie prognozy inflacji o ponad 1 pkt proc. w tak krótkim i w gruncie rzeczy dość przewidywalnym przedziale czasowym (jesienny wzrost liczby zachorowań i jego konsekwencje trudno uznać za niespodziankę) to jednak skokowa zmiana.

Na tyle duża, że – kierując się projekcją, ale także zachowaniem rynku po konferencji Pfizera – warto być może ponownie rozważyć opłacalność inwestycji w obligacje indeksowane inflacją, nawet mimo obniżonych od maja br. marż. Przy marży 0,75 proc. czteroletnie obligacje oszczędnościowe mogą dawać 3,3-3,4 proc., a dziesięciolatki 3,6-3,7 proc. (nawet 4,1 proc., jeśli inflacja w IV kwartale wyniesie zgodnie z projekcją 3,1 proc.) rocznych odsetek. Średnia stopa zwrotu w czteroletnim horyzoncie będzie jednak niższa – w pierwszym roku oprocentowanie obligacji oszczędnościowych inflacją jest stałe i niskie (1,3 proc. i 1,7 proc.), co warto wziąć pod uwagę przy kalkulacjach. Mimo to, uzyskanie – dość prawdopodobne – ponad 3 proc. średniego zysku to w obecnych warunkach atrakcyjna alternatywa. Można naturalnie zarobić także więcej, ale biorąc na siebie wyższe ryzyko – kredytowe w przypadku obligacji korporacyjnych lub zmienności w przypadku funduszy obligacji skarbowych. Te stawiające na długoterminowe papiery skarbowe zarobiły na polskim rynku średnio ponad 6 proc., a najlepsze prawie 9 proc. właśnie dzięki spadkowi rentowności. I choć przed rokiem wydawało się, że osiągnięcie powtórzenie podobnych wyników będzie niemożliwe (między listopadem 2018 r. i listopadem 2019 r. rentowność naszych 10-latek spadła z 3,2 proc. do 2 proc.), to jednak obecnie rentowność jest jeszcze niższa (1,2 proc.) i niewiele – poza wyskokiem po konferencji Pfizera – wskazuje, by trend miał zostać przerwany. W komentarzu do projekcji znalazła się informacja o skali zakupów papierów skarbowych przez NBP – pozycja banku centralnego przekracza już 100 mld zł, choć – według informacji z tego samego źródła – skala zakupów wyraźnie spadła w II kwartale. Rynek pilnuje się sam.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: