Wbrew regułom

Po publikacji komunikatu o najwyższej od 13 lat inflacji w USA, rentowność amerykańskich obligacji wybiła się wreszcie z trwającej od trzech miesięcy konsolidacji. Dołem. Co oznacza, że inwestorzy kupowali papiery o stałym oprocentowaniu.

Trzeba sporej gimnastyki umysłu, żeby wytłumaczyć motywy działania inwestorów kupujących obligacje w reakcji na dane o dynamice CPI przewyższającej oczekiwania. Tempo wzrostu cen sięgnęło 5 proc., podczas gdy spodziewano się 4,7 proc. Przypomnijmy – w warunkach utrzymania stóp procentowych na rekordowo niskim poziomie. Argument o tymczasowości sytuacji wynikającym z niskiej bazy cen paliw można łatwo utrącić. Inflacja bazowa (3,8 proc.), która nie uwzględnia cen żywności, paliw i energii, rosła najszybciej od 29 lat.

Najprostszym wytłumaczeniem reakcji rynku jest podejrzenie o interwencję Fed, który wciąż prowadzi przecież program skupu obligacji skarbowych i przeznacza na ten cel 120 mld dolarów miesięcznie. W rzeczywistości jednak, rentowność obligacji wybiła się z konsolidacji już w środę, a pierwszą reakcją inwestorów po publikacji danych w czwartek był spadek cen obligacji. Wzrost rentowności dotarł jednak do dolnego ograniczenia wcześniejszej, trzymiesięcznej konsolidacji i został błyskawicznie wykorzystany do zakupu papierów lub zamknięcia krótkich pozycji. Ponieważ wcześniej docierały na rynek sygnał o ich masowym otwieraniu, ten drugi wariant jest bardziej prawdopodobny – także, ze względu na tempo wydarzeń. Widząc determinację popytu i – można domniemywać – strach posiadaczy krótkich pozycji, do zwijania żagli dołączyli kolejni inwestorzy. Oczywiście, mogą oni wychodzić z założenia, że skoro Fed chce kupować obligacje po wyższych cenach, mimo że tempo wzrostu inflacji wygląda coraz groźniej i wcześniej czy później zmusi bank centralny do podwyżek stóp, to nie warto kopać się z koniem. Zakupy Fed ogranicza wszak tylko wyobraźnia.

Razem z amerykańskimi obligacjami na rajd zabrały się niemieckie papiery (rentowność najniższa od dwóch miesięcy) i polskie. Rynek zapewne poszuka wkrótce nowych poziomów równowagi, bo trudno uwierzyć w trwały wzrost cen obligacji przy takiej inflacji i stopach procentowych. Oczywiście, argumenty banków centralnych (na całym świecie są one podobne) o tymczasowym wyskoku tempa wzrostu cen brzmią prawdopodobnie, ale też nie widać żadnych powodów, dla których inflacja nie miałaby się utrzymywać na podwyższonym poziomie po ustaniu wpływu niskiej bazy (który nawiasem mówiąc – nie był trudny do przewidzenia nawet rok temu, gdy notowania ropy osiągały wartości ujemne). Mówiąc inaczej – rynek wie, że banki centralne będą musiały podnieść stopy, pytanie tylko o czas i zasięg tych podwyżek. Ale, jeśli życzeniem banków centralnych jest kupić wcześniej jak najwięcej obligacji po jak najwyższych cenach, nikt nie może tych praktyk zabronić.

U nas publiczna emisja Kruka warta 70 mln zł sprzedała się z 28-proc. redukcją, choć stałe oprocentowanie (4 proc.) i termin zapadalności (pięć lat) nie gwarantują ochrony oszczędności przed skutkami rosnącej inflacji. Tyle, że alternatywy specjalnie nie widać. Posiadacze oszczędności, którzy obawiają się skutków działań banków centralnych przyjmują prawie każdą sensowną ofertę ich ulokowania. W efekcie również na Catalyst ceny obligacji są coraz wyższe, a te zapadające pod koniec roku często przyjmują wręcz ujemną rentowność netto.

Źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

Oceń ten artykuł: